Ruszamy z remontem, czyli jak pokonała mnie ściana

Majsterkowe życie zatoczyło koło. Gdy narodził się pomysł, żeby razem bawić się w DIY – pierwsze kroki z wyrzynarką i szlifierką stawiałyśmy w naszych małych mieszkaniach. To był rok 2014 i braki umiejętności czy narzędzi oraz przestrzeni do pracy nadrabiałyśmy zapałem. Potem zakasałyśmy rękawy, znalazłyśmy 100 metrową pracownię i urządziłyśmy tam prawie setkę różnych spotkań, imprez i warsztatów. Piękne to były czasy!

Niestety pandemia zmusiła nas do wyprowadzki. Zamieniłyśmy starą drukarnię na Mińskiej na maleńki kontener i czekamy aż koronawirus przestanie być groźny. Z konieczności wróciłyśmy więc do korzenni i znów działamy w swoich mieszkaniach. Może i jest ciasno, nieporęcznie, a sąsiedzi patrzą na nas wilkiem, ale dostrzegam jeden pozytywny efekt. W końcu zabrałam się za swoje M2, które wołało o pomstę do nieba. Serio! W moim przypadku powiedzenie „szewc bez butów chodzi” sprawdziło się w 100 proc.

Wiecie, że żaden remont nam nie straszny. W ostatnich latach zrobiłyśmy ich już wiele. Remontowałyśmy pracownię, łazienki, mieszkanie w starym bloku, mieszkanie Sylwii i parę kuchni (a właściwie nie my, tylko nasze Czytelniczki – efekty TU i TUTAJ). Alicja kupiła nawet własny domek i urządza w nim kolejne pomieszczenia – toaletę, pokój dla bliźniaków i dla Leona. To zaledwie kilka przykładów. Ja porwałam się nawet na remonty w cudzych domach, a to wszystko w eksperymentalnym cyklu programów dla HGTV zatytułowanym „Zróbmy sobie remont”.

Ale jakoś nieśpieszno było mi do tego, żeby zabrać się za własne lokum. Ostatni remont robiłam tu 10 lat temu. Kupiłam wymarzone mieszkanie w bloku z lat 60’ i próbowałam tam uwić gniazdko nie przekraczając budżetu, który reperowałam sprzedażą ukochanego samochodu.

Z pośpiechu i braku kasy popełniłam wtedy wiele błędów, ale szybko je zaakceptowałam. Ach te umiejętności adaptacyjne… Przywykłam do ciemnej kuchni, w której brakowało przestrzeni roboczej – w końcu marna ze mnie kucharka, rzadko pichcę – powtarzałam sobie. Szkoda było mi wyrzucić szafkę na lodówkę, choć dawno przestała spełniać swoją funkcję (lodówka do zabudowy zepsuła się, zastąpiłam ją modelem wolnostojącym). Przestała mnie irytować niebieska lampa, która ładnie wyglądała tylko za dnia, bo w nocy rzucała nieprzyjemne, zimne światło. Polubiłam nawet rozwaloną ścianę w salonie. Przez dwa lata mieszkałam z widokiem na straszącą dziurami betonową maszkarę. Wierzcie mi, idzie się przyzwyczaić 😉

Po trzech miesiącach, kiedy okazało się, że tynkowanie wcale nie jest takie proste, a do załatania całej ściany potrzeba 40 kilo betonu (wnieście to na 4. piętro bez windy, zrozumiecie o czym mówię) uznałam, że będzie to „industrialny element dekoracyjny w moim domu” i ten kit będę wciskać wszystkim gościom, którzy przekroczą moje skromne progi.

Ale ściana szybko stała się takim małym wyrzutem sumienia. Poległam na youtubowym kursie tynkowania, moje niezdarne próby załatania nierówności i skutego fragmentu (chciałam odsłonić cegłę, ale gdy przekonałam się, ile to pyłu i zachodu, to zrezygnowałam) wyglądały fatalnie. Poddałam się. Dziś wiem, że trzeba było od razu wezwać fachowców, a nie wmawiać sobie, że wszystko jestem w stanie zrobić sama.

Ambicja ucierpiała. Dodatkowo sytuację pogarszał fakt, że nie miałam pomysłu, co z tą ścianą zrobić.

Raz już popełniłam błąd. Pokusiłam się na piaskowy kamień, który dekadę temu święcił triumfy w marketach budowlanych. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy?! Zwalam to na karb braku doświadczenia i wyjątkowe umiejętności perswazyjne mojej ówczesnej ekipy remontowej, która przekonywała, że to najnowszy krzyk mody.

Poza tym, gdy remontowałam swoje mieszkanie byłam totalnie zielona. Nie miałam pojęcia o wnętrzarskich trendach, prawdę mówiąc miałam je gdzieś, podobnie jak to, co dzieje się na wybiegach modowych. Dziś już wiem, jakie błędy popełniłam, a wnętrzarskie trendy śledzę z nieukrywaną przyjemnością. Gdybym miała wybrać jakikolwiek inny zawód niż ten, który wykonuję na codzień, najpewniej byłoby to właśnie projektowanie. W tyle głowy zawsze mam jednak postawową zasadę, która sprawdza się zarówno przy urządzaniu wnętrz, jak kompletowaniu garderoby. Nie podążaj ślepo za modą! Bazą powinno być to, co trwałe, ponadczasowe i użyteczne.

Kilka dni temu publikowałyśmy wpis o tym, jak wybrać ekipę remontową i na co zwracać uwagę przy planowaniu remontu.Poniżej zaś kilka zasad, które poznałam przy pierwszym remoncie:

1. Unikaj rozwiązań, które łatwo się nudzą

Zwłaszcza, jeśli jesteś niespokojnym duchem i lubisz zmiany. Zamiast płytek, kamienia na ścianie czy ozdobnego tynku, które potem trzeba będzie zdzierać, zbijać, szlifować – lepiej walnij sobie tapetę, albo wyrazisty kolor. Łatwiej potem zedrzeć czy zamalować, gdy już Ci się znudzi.

2. Światło jest ważne!

Przemyśl punkty świetlne co najmniej tak wnikliwie, jak rozkład gniazdek w domu. Nie chcesz być przecież zakładnikiem pierwotnego planu. Pamiętaj, że wisząca lampa nad stołem przestanie być potrzebna, gdy w dwóch latach uznasz, ze stół będzie stał w innym kącie. A skoro już przy świetle – zwracaj uwagę, by w całym domu miało zbliżoną temperaturę i barwę. Niebieski klosz, gdy w całym domu dominują ciepłe rozwiązania, będzie jedynie bezużyteczną atrapą.

3. Zrezygnuj z zabudowanej lodówki

Ciężkie fronty obciążały drzwi i lodówka po kilku latach była do wymiany. Podobny problem miało kilkoro moich znajomych. Nie wiem czy ta zasada tyczy się innych sprzętów pod zabudowę, ale dziś kupowałabym sprzęt wolnostojący.

4. Unikaj narożnych szafek

A w szczególności tych, które „rozkładają się” i składają w trakcie otwierania – zawiasy trafia szlag średnio co półtora roku. A może ja po prostu trafiam na jakieś wybrakowane? Jeśli macie producenta, którego możecie polecić, będę wdzięczna za polecajki w komentarzach.

5. Szanuj przestrzeń

Górne szafki najlepiej budować do samego sufitu, to dodatkowa przestrzeń do chowania kuchennych przydasiów. Poza tym tłuszcz i kurz, który zbiera się na górnych szafkach nie będzie się tam osadzał. Łatwiej utrzymać czystość.

6. Śpiesz się powoli

Jeśli nie jesteś pewna/pewny jakiegoś rozwiązania, daj sobie czas, pomieszkaj w pustym mieszaniu. Zanim kupisz wielką kanapę, regał czy rozwalisz ścianę – prześpij się z tym pomysłem. Zmiany wprowadzaj powoli.

Trochę sobie ostatnio odpuściłyśmy pisanie na blogu, nadrabiałyśmy w tym czasie rodzinno-pracowe zaległości. Ale to nie znaczy, że spoczęłyśmy na laurach. Przecież nie ma nic lepszego na zniżkę nastroju niż ręczne robótki! 

W najbliższym czasie pokażemy Wam, jak zmieniał się mój salon i kuchnia.

A poniżej parę inspiracji, które wpadły mi w oko, gdy planowałam tę metamorfozę. Polecam Waszej uwadze kuchnię z narożnymi szufladami. Niezły bajer. Chciałabym takie w swojej kuchni. Remont w toku!

Wasza Barbara



0 Udostępnij