W poprzednim wpisie pokazałam Wam moją toaletę rodem z lat 90tych. Cały czas mnie to zadziwia, że dom budowany był na początku lat dwutysięcznych, a niektóre rozwiązania i materiały to zdecydowanie „późny Wałęsa, wczesny Kwaśniewski”. Nie chcę co prawda wdawać się w dyskusje czy taki styl jeszcze wróci, w każdym razie ja z tej toalety dumna nie byłam.
Dlaczego zdecydowałam się na jej odnawianie w grudniu, tuż przed świętami, kiedy wszyscy pieką pierniczki? O tym możecie przeczytać TUTAJ. Nie zdradziłam Wam tam jednak wszystkich powodów… Dla przypomnienia toaleta wyglądała tak:
Wiadomo, kupiłam stary dom, to i większość rzeczy jest w nim do wymiany, ale dlaczego akurat toaleta poszła na pierwszy ogień w sezonie zimowym? Sprawa jest banalnie prosta. Jest to pomieszczenie, które teraz najczęściej okupuję. To tu chowam się, gdy potrzebuję chwili dla siebie, żeby odpisać na maile, napisać nowy tekst czy uzgodnić z dziewczynami kolejne majsterkowe sprawy. Jest to jedyny kąt w domu, gdzie jak zamknę drzwi mogę choć przez chwilę pobyć sama.
Znacie to drogie Mamy? Która z Was nie uciekała choć na chwilę przed ciekawskim dzieciakiem do łazienki, ręka w górę?! No chyba, że macie równie ciekawskiego partnera, ale to pozostawię bez komentarza 😉 Kto przeżywał podobne perypetie na pewno zrozumie, że remont nie mógł czekać. Każdy chce przecież pracować w przyjaznym środowisku 😉
Z takim remontem wyrobicie się w weekend, jest to więc szybka metamorfoza i nie wymaga horrendalnych nakładów finansowych. To co było dla mnie ważne, to wyposażenie, który wymieniamy, chciałam wybrać takie, które nie znudzi nam się po miesiącu. Najwięcej kontrowersji w rodzinie wzbudziła moja chęć zawieszenia tam żyrandola:
Żyrandol? Ale jak to? Czemu chcesz zrywać ze starożytną tradycją wieszania plafonów?
Zaczęło się przekonywanie, że żyrandol jest i owszem, ładny, ale może wisieć w salonie, a nie w „wychodku”.
No ale ja czasem uparta baba jestem, więc i tym razem postawiałam na swoim. Żyrandol zawisł i moim zdaniem zdecydowanie nadaje charakteru temu miejscu.
Konieczna była też wymiana umywalki. Pisałam Wam o tym w poprzednim wpisie. Niestety staruszka była zbyt niebezpieczna dla rocznych bliźniaków, no i mocno już nadgryziona zębem czasu. Zdecydowałam się na model z oferty Elita Meble, firmy, która już nam kiedyś pomagała urządzić łazienkę w domu samotnej mamy. I pierwsze, co mnie zachwyciło to to, że mebel przyjechał już zmontowany!! Nie musiałam więc rozwiązywać dodatkowych zagadek po nocy. Szafka jest nieduża, ale działa na jedno kliknięcie i pomieści całkiem sporo gadżetów. Dla mnie coraz ważniejsze staje się też to, skąd dana firma pochodzi, a Elita jest ze Sztumskiego Pola, za to dodatkowy plus!
Ważnym elementem było też uszczelnienie wszystkich sprzętów. Sedes niestety po 20 latach jeździł dosłownie po całym pomieszczeniu, co Ci z Was, którzy mają szambo, mogą sobie wyobrazić, jakie to miało skutki dla atmosfery w domu. Do uszczelniania używałam silikonów Bostik. Znowu odsyłam do poprzedniego wpisu, tam na krótkich filmikach pokazuję jak to zrobić.
Jak się okazało najtrudniejsze w tej całej metamorfozie było powieszenie luster. Zdecydowałam się na hexagony i chciałam, żeby przylegały do siebie. A to wymaga precyzji na chirurgicznym wręcz poziomie. Po kilku podejściach wreszcie udało się wymierzyć odległości i lustra zawisły po obu stronach łazienki. Coś czuję, że nie jest to moje ostatnie słowo w tym temacie.
No i nadszedł czas dobierania dodatków. Tu mogłam sobie zaszaleć! Na pierwszy ogień poszły uchwyty na ręczniki i papier toaletowy. Niestety w sieciowych marketach budowlanych nie ma zbyt dużego wyboru – poza standardowymi srebrnymi uchwytami. Na całe szczęście udało mi się znaleźć IDEALNE: czarne z miedzianą obręczą (albo jak ktoś woli w kolorze „rose gold”)! I z tego zakupu jestem chyba najbardziej zadowolona, bo wiem że posłużą nam latami.
Pozostałe gadżety to tak na prawdę wypadkowa estetyki i praktyczności. Koszyczki, bo muszę mieć miejsce na przechowywanie kilku „łazienkowych drobiazgów”; świeczki to czysty hedonizm, zobaczymy czy uda mi się kiedyś je rozpalić i urządzić w mojej oazie spokoju domowe SPA. Zegar, bo niestety ucieczki od rzeczywistości domowej muszą być kontrolowane no i coś zielonego, żeby było po prostu przyjemniej.
No i „last but not least” może nie jest jeszcze perfekcyjnie, ale jestem z nas dumna bo ogarnęliśmy to z dwójką dzieciaków na rękach, ba chorych dzieciaków, więc wierzcie mi, nie było lekko.
A Wy jakie macie sposoby na metamorfozy „trudnych” pomieszczeń?
Ściskam
Alicja