Projekt nowy dom

Z zasady wielkie zmiany przyciąga początek roku. Ale cóż to za nuda trzymać się takich utartych ścieżek.

Dlatego u nas zmiany i to na kilku polach zostawiłyśmy sobie na upalne lato. Latem zabrałyśmy się dekorowanie balkonów, tak u siebie jak i rodziców, lato okazało się być najlepsze na remonty u przyjaciół i poważne majstrowanie w łazience jednej z naszych czytelniczek.
Zamiast wakacji zabrałyśmy się też za bardzo poważne (o tym opowiemy więcej za kilka dni) przemiany w naszej pracowni. Ale to wszystko nic w porówananiu z tym, co przyniosło mi tegoroczne lato.

Zacznijmy od tego, że przed kilkoma dniami odebrałam telefon z banku, który ucieszył mnie najbardziej w życiu – no prawie ;-). Dostałam kredyt i wreszcie kupuję dom!

Ale po kolei… Na mocy noworocznych postanowień (wiadomo jednak początek roku ma w sobie tę magiczną moc) utaliłam z chłopakiem, że nasza 35 metrowa kawalerka musi iść wreszcie w odstawkę. Ukochane malutkie mieszkanko kilka razy już Wam pokazywałam, choćby we wpisach dotyczących mikro sypialni czy moich remontowych przepraw. Tyle, że dziś już całkiem przejęły nad nim władzę nasze dwa koty i zabawki Leona.

Początkowo plan był prosty: chcemy dom, raczej taki do remontu, z duszą, z historią…

W ciągu kilku miesięcy odwiedziliśmy kilkanaście miejsc. Od domków z lat 50., zachwalanych, że są w cudownym stanie, gdy w rzeczywistości wymagały niemalże odbudowy, po takie całkiem nowe opisane przez właścicieli jako rudery do remontu. Niezła była to przeprawa i przyspieszona edukacja o stanie nieruchomości w okolicach Warszawy.

Dom z duszą

Dom z lat 50. w jednej z podwarszawskich miejscowości. Powierzchnia użytkowa jak zapewniała pośredniczka z agencji nieruchomości około 120 m kw., a na parterze dwa przestronne pokoje z drzwiami w amfiladzie i dębowym parkietem.

Właściwie z zalet tego lokum to tyle. Niestety właścicielka połasiła się kilka lat temu na łatwą kasę i zaczęła wynajmować dom robotnikom z Ukrainy. Nie było by w tym nic strasznego, gdyby nie to, że z biegiem czasu z 3 osób liczba lokatorów wzrosła do 20. W pokojach właściwie oprócz łóżek nie było nic innego, bo po prostu już nie było miejsca. Nieruchomość latami nie była ani remontowana, anie pilnowana więc okazała się być w opłakanym stanie.

Dom z niespodzianką

 

Kolejnym lokum, które oglądaliśmy był dom podobno położony w Warszawie. Tak przynajmniej wynikało z ogłoszenia. Już po drodze coś nam zgrzytało, bo ta droga była jednak bardzo długa. Tak długa, że minęliśmy tablice informujące, że jesteśmy poza granicami miasta. Na pytanie:  – To gdzie ta Warszawa?

Właściciele radośnie odpowiedzieli, że oni mają wrażenie, że to „rzut beretem stąd„. Taka nowa miara odległości.

Jak już ustaliliśmy te małe technikalia przeszliśmy do oglądania nieruchomości. Domek był niewielki, miał niecałe 80 m kw, jego atutem miała być imponująca działka… Tyle tylko, że okazał się być działka rolną i do tego położoną przy torach. Szanse na jej zabudowę praktycznie żadne. Nie była to jedyna niespodzianka. Wisienką na torcie okazał się fakt, że z domu trzeba pozbyć się azbestu.

 

Dom z efektami specjalnymi  

Kolejna nieruchomość, która przynajmniej na ogłoszeniu wyglądała całkiem nieźle, to był dosyć duży dom na południe od Warszawy.

A na żywo? Cały wyłożony boazerią. Serio, cały. Łącznie z sufitami! Ale nie sama boazeria była dla nas największym zaskoczeniem. Właściciele w dosyć pokaźnym garażu hodowali… pieczarki! Mimo, że lubimy kontakt z naturą, a mi się marzy własny ogródek warzywny to jednak pieczarkarnia nas z lekka przerosła.

Dom od dewelopera

Po przygodach z azbestem i pieczarkami stwierdziliśmy, że może jednak zobaczymy coś, co proponują deweloperzy. W sumie, jeśli mamy inwestować w remont, to równie dobrze może to być dom z rynku pierwotnego. I tak trafiliśmy do miejsca dla prawdziwych słoików tęskniących za odrobiną natury. Widzieliśmy kilka osiedli, kilka  rodzajów domów i domeczków. Generalnie coś by się nawet wybrało. Same projekty może nie powalały, ale z drugiej strony były dosyć funkcjonalne. To główna zaleta budownictwa XXI wieku. Domy są przemyślane, przestrzeń dobrze wykorzystana, funkcjonalnie zaplanowana.

Ale, ale… te domy, które widzieliśmy i które były w zasięgu naszych możliwości finansowych były poza Warszawą i jej infrastrukturą. Osiedle ponad 50 domków zbudowane pod lasem, żadnego sklepu w promieniu 5 km, przystanek autobusowy czy PKP też ładnych parę kilometrów od tego raju dla mieszczuchów. Nie mówiąc juz o przedszkolu, szkole czy przychodni. 

Dom dla… dużej rodziny! 

W momencie, kiedy już trochę zrezygnowani stwierdziliśmy, że chyba dajemy sobie na wstrzymanie i najwyżej coś wynajmiemy okazało się, że jednak nie możemy nic odkładać i dłużej czekać, bo …jestem w ciąży…!

Nie powiem, domu szukaliśmy z myślą o powiększeniu rodziny, ale to miał być plan na 2019 rok! Jak widać jednak planować to sobie można, a życie i tak ułoży się po swojemu. Trzeba więc było wziąć byka za rogi i szybko znaleźć nowe lokum.

Wyobraźcie sobie tylko poranne mdłości, ogarnianie dwulatka, poszukiwania nowego lokum i wciąż jednak normalną pracę na etacie. Powiem szczerze, że przez te kilka miesięcy nie było łatwo. Tym bardziej, że dopóki coś nie jest pewn,e to nie lubię o tym informować i się chwalić. Wiec długo utrzymywaliśmy informację o ciąży tylko dla siebie. Szczerze powiedziawszy, to porównując pierwszą ciążę z tą obecną, sama sobie zazdroszczę luzu jaki wtedy miałam. I każdej kobiecie będę powtarzała, żeby cieszyła się pierwszą ciążą do oporu, relaksowała się i znajdywała dla siebie jak najwięcej czasu, bo już nigdy tak nie będzie.

Druga ciąża to harówka – pomijając nawet szukanie domu – gotowanie, sprzątanie, jakieś przeziębienie, trzeba iść na plac zabaw, czyste ubrania się skończyły, nie odłożymy zakpów na niedzielę bo przecież sklepy zamknięte.

Nie ma czasu się rozczulać nad sobą. Z resztą zdanie, jakie najczęściej słyszę od ostatnich kilku miesięcy to:  – Jak Ty sobie poradzisz?

No dobra o ciąży to Wam pewnie jeszcze trochę napiszę (bo jest o czym!), a teraz wracając do meritum czyli nowego domu. Jak zmieniły się nasze założenia odnośnie wymarzonego domu:

  • Dom musi się nadawać do natychmiastowej przeprowadzki.
  • Musi być parterowy, żeby nie było ciągłego biegania po schodach, ale z możliwością rozbudowy.
  • Minimum 3 sypialnie
  • Musi mieć ogródek, w którym z łatwością wygospodarujemy kącik dla dzieci
  • Nie może być na totalnym odludziu ale i nie przy ulicy z dużym natężeniem ruchu.

Biorąc to pod uwagę i nasze ograniczenia finansowe zaczęliśmy metodycznie przeszukiwać wszystkie oferty. Znaleźliśmy 3: w pierwszym przypadku działka była mikroskopijna więc odpadła, agencja opiekująca się drugą ofertą nie mogła się przez kilka tygodniu dodzwonić do właścicieli, żeby umówić wizytę…a jak wiadomo czas nas nagli.

No i w końcu ta trzecia oferta… Właścicilelką jest starsza pani, oferta bezpośrednia, rozkład pomieszczeń prawie idealny.  Nie zastanawialiśmy się długo! Co prawda jest sporo do zrobienia: od instalacji nowego ogrzewania, po wymianę podłóg, ale na pierwsze kilka miesięcy w powiększonym gronie powinno wystarczyć.

Lekkim odejscie od naszych planów, jest to że dom na małym odludziu, tak pomiędzy dwoma miejscowościami. Nie żeby było to szczere pole ale też nie stolica.

Już niedługo podzielę się z Wami fotkami i nie mogę się doczekać kiedy wreszcie dostaniemy klucze. Może jednak uda nam się skorzystać z lata, nie tylko do wielkich zmian ale także do chwili relaksu na własnych włościach.

I trzymajcie kciuki by udało nam się wprowadzić jednak jeszcze przed porodem!

Wasza Alicja

0 Udostępnij