Trzy miesiące temu pożegnałam się ze swoim pierwszym mieszkaniem. Przez ponad dekadę to był mój mały azyl, tutaj chowałam się przed światem, tu bumelowałam pod kołdrą z książką i serialami, tu się uczyłam i pracowałam, czasem imprezowałam, dużo kochałam ale i rozpaczałam po rozstaniach.
Te niepozorne cztery kąty na warszawskich Bielanach były też areną pierwszych majsterkowych zmagań – szlifowanie skrzynek na balkonie? Proszę bardzo! Sąsiedzi z dołu utyskiwali na hałas i pewne mieli mnie za niezłą wariatkę. Tutaj testowałam wnętrzarskie pomysły i tu trafiły prototypy niektórych naszych projektów. Zamykając za sobą drzwi, zamknęłam pewien etap w życiu. Ale bynajmniej nie ten majsterkowy!
Chwilowo pożegnałam swój singielski „apartament” na rzecz dawnego pokoju zbuntowanej nastolatki. Do zakończenia remontu w nowym mieszkaniu mieszkamy razem z synkiem i jego tatą w domu moich rodziców. Chyba nie muszę nikomu wyjaśniać, że pomoc babci w tym początkowym okresie opieki nad niemowlakiem jest na wagę złota.
Sęk w tym, że mój dawny pokój, był nieszczególnie przystosowany do zamieszkania w nim z noworodkiem. I nie mam tu jedynie na myśli braku łóżeczka, ale choćby kolor ścian – krwistoczerwony.
No cóż, w okresie burzy i naporu człowiekowi różne pomysły przychodzą do głowy. To były wczesne lata dwutysięczne, ja chodziłam w glanach, słuchałam Pearl Jam i wydawało mi się, że jestem strasznie zbuntowana. Czerwone ściany w pokoju miały być tego kolejnym dowodem. Rodzice machnęli ręką, do tego stopnia, że dawny pokój pozostał czerwony nawet po mojej wyprowadzce z domu. W czasie kolejnych remontów doszły tylko brzoskwiniowe skosy.
I tą brzoskwinią, która nota bene właśnie została kolorem roku (peachfuzz), postanowiłam się ratować, gdy urządzałam kącik dla Henia u dziadków. Malowanie całości nie wchodziło w grę, za dużo syfu, potrzebowałam zmajstrować coś na szybko. Ale tak, by było przytulnie i funkcjonalnie. I żeby za kilka miesięcy w miejsce kosza na kółkach można było wstawić pełnoprawne łóżeczko.
To miał być zwykły kącik niemowlęcy dla Heńka. Taki z miejscem do spania, karmienia i przebierakiem. Tymczasowe gniazdko na czas remontu nowego mieszkania, gdzie młody dostanie już nie tylko kąt, ale cały pokój.
Szybko okazało się, że zamiast kącika dla syna, matka urządza sobie prywatne muzeum. Bo jak inaczej nazwać przestrzeń zapełnioną przedmiotami, które budzą tyle wspomnień?
Jest tu pełno majsterkowych prototypów i różnych skarbów z przeszłości, które przypominają mi, jak wielu fantastycznych ludzi spotkałyśmy na swojej drodze.
Karmię na fotelu, na którym uczyłam się tapicerki u Alka Kądzieli. Tutaj pisałam o wszystkich błędach, które popełniłam przy renowacji tego fotela.
PRLowski stolik pod telewizor służy za przebierak – lata temu testowałam na nim cykliny i nakładanie politury pod czujnym okiem Anety prowadzącej pracownię i bloga „Starych mebli czar”. 😍
Są też wieszaki z plastrów brzozy i „górzysta” półka, którą zmajstorwavłysmy z Sylwią i Alicją w 2017 roku dla kanału Allegro Wnętrza. Na ścianach wiszą ozdoby dziecięce szyte przez Julię i Klaudię, z którymi prowadziłyśmy pracownię.
Jakby tego było mało, całość mieści się w moim starym pokoju zbuntowanej nastolatki, która zarzekała sie, że „za Chiny ludowe nie będzie mieć dzieci”. Na szczęście w porę zmieniła zdanie.
Jak Wam się podoba?
Basia