Dwie doby, cztery ręce do pracy i kapitalna metamorfoza maleńkiej sypialni. Dziś pierwsza cześć relacji z remontu – przygotowanie mebli.
Sypialnia to dla mnie najważniejsze miejsce w domu. Tutaj znajduję wytchnienie po ciężkim dniu, tu odpoczywam, czytam, leniuchuję i robię dużo innych przyjemnych rzeczy… Dlatego, gdy przed niemal dekadą planowałam remont własnego mieszkania, zrezygnowałam z osobnej kuchni. Połączyłam ją z salonem i dzięki temu zyskałam miejsce na sypialnię. Jest maleńka i ciasnawa, ale nie zmieniłabym jej na żadną inną!
Długo zbierałam się do tego remontu. Wiecie, jak to jest – szewc bez butów chodzi. Tak mnie pochłonęły praca i nasze inne majsterkowe projekty, że trochę zapomniałam o własnym mieszkaniu. A remontów było u nas sporo. W ostatnim czasie robiłyśmy remont przedpokoju u mojej przyjaciółki Gosi, remont kuchni w starej kamienicy rodziców Sylwii, urządzałyśmy łazienkę w domu samotnej mamy w niewielkiej miejscowości na Mazowszu i pomagałyśmy Alicji odnaleźć się w jej nowym domu.
Ale w końcu przyszedł ten dzień, że już nie mogłam patrzeć na brudne ślady na ścianach. Kolory, które wybierałam przed laty – bananowa żółć i ciemny bakłażan – dawno mi się znudziły. Kadry z sypialni widzieliście już na naszym blogu, choćby we wpisie o choince led.
Przed remontem robiłam tu również próbne fotki zagłówka, jaki zaprojektowałyśmy do książki.
Nie tylko kolory mi się już znudziły. Brakowało mi też mebli. Niepraktyczną konsolę oddałam rodzicom. Do remontu popchnął mnie jeszcze jeden powód – ból pleców. Uznaliśmy z moim partnerem, że potrzebujemy wygodnego łóżka. Zapadła decyzja – bierzemy się za remont! Warunek był jeden, musimy się ze wszystkim zmieścić w jeden weekend. I prawie się udało.
Finalny efekt tej metamorfozy, z DIY-owym zagłówkiem, kolorami i dodatkami pokażę Wam za tydzień. Dziś skupię się na meblach, które do tego wnętrza przygotowałam. Postanowiłam bowiem połączyć – jak w całym swoim mieszkaniu – stare z nowym.
Rolę stolika nocnego przejęła szafeczka odratowana z piwnicy mieszkania, które wynajmował mój chłopak. Właściciele chcieli się pozbyć staroci, ja spojrzałam na ten zgrabny mebelek w stylu art-deco, z pięknym rysunkiem słojów na frontowym fornirze i od razu się zakochałam.
Mebel szybko trafił do pracowni, został oczyszczony – wystarczyło szlifowanie papierem ściernym, bo warstwa lakieru nie była gruba. A potem ozdobiony za pomocą czarnej farby kazeinowej Liberona oraz patyny w kolorze złota i złotego lakieru.
Najpierw wymalowałam na blacie wzór pawiego pióra, ale mi się nie spodobał. Jakoś skojarzył mi się z zakładem pogrzebowym. Usunęłam więc pierwszy malunek i zdecydowałam się na ptaki. Jeden, złoty ptak w stylu origami wylądował na blacie, drugi na szufladzie.
Zmieniłam też gałki. Te, które tu widzicie zakupiłam w Zarze Home. Cały mebel został zawoskowany kilkoma warstwami wosku w kolorze ciemnego orzecha. TUTAJ znajdziecie poradnik dotyczący woskowania mebli.
Szafkę nocną już miałam. Ale w tej maleńkiej sypialni musiałam jeszcze zmieścić regał na książki – nie wszystkie mieszczą się w salonie i komodę.
Regał zrobiłam sama z 20-cm drewnianych, sosnowych desek, które zamocowałam na metalowych wspornikach. Deski idealnie wpasowały się we wnękę pod oknem. Jedna z półek pełni teraz rolę parapetu, którego tu nie było – wcześniej za parapet robił pierwotnie kuchenny blat. Deski zostały pomalowane bejcą wodną antyczną i zawoskowane.
Ostatnim meblem do sypialni była komoda. Zdecydowałam się na nowy egzemplarz, bo trudno było mi znaleźć odpowiednią komodę z odzysku. Poza tym uwielbiam taki eklektyzm we wnętrzach, łączenie starego z nowym, zabawa stylem. Wybrałam klasyczną sosnową komodę z szufladami z JYSK.
Podobą komodę odnawiałyśmy już na naszych warsztatach. TUTAJ zobaczcie krok po kroku przebieg tej metamorfozy.
Ale od początku wiedziałam, że komodę przemaluję. Po pierwsze dlatego, że meble sosnowe mają tendencję do żółknięcia. Nie zawsze ładnie się starzeją. Po drugie, zależało mi, aby mebel korespondował kolorem z jedną ze ścian. Postanowiłam pomalować go metodą ombre z przecierką.
Komoda przychodzi w częściach, należy ją samemu złożyć. I choć czasem człowiek pod nosem złorzeczy w trakcie składania mebli (czy Wam też zawsze zostają na koniec jakieś śrubki i części?), to w tym przypadku cieszyłam się, że mam mebel w częściach. Dzięki temu mogłam dokładnie pomalować fronty.
W ruch poszła farba kazeinowa i kredowa. Ale zanim zaczęłam mieszać kolory (bazą był blady róż, który mieszałam z bielą i czernią) przeszlifowałam fronty i boki drobnoziarnistym papierem ściernym (gramatura 180). Dzięki temu farba lepiej się trzyma frontów. Po wyschnięciu zrobiłam delikatną przecierkę – postarzałam przede wszystkim ranty, bo to one są najbadziej narażone na otarcia, zadrapania.
Pamiętajcie, że w przypadku farb kredowych trzeba jeszcze na farbę nałożyć wosk lub lakier bezbarwny. Jeśli chodzi o farby kazeinowe, takiej konieczności nie ma, ale dodatkowe zabezpieczenie nigdy nie zaszkodzi.
Po skręceniu szafka prezentuje się tak:
No i jak Wam się podoba? Wiem, że ten meblowy zestaw może wydawać się zupełnie od czapy, ale poczekajcie aż pokażę Wam, jak to wszystko prezentuje się w gotowym wnętrzu. W kolejnym wpisie przeczytacie (znajdziecie go TUTAJ>>>) nie tylko o tym jak dobierałam kolory i co wspólnego miała z tym wszystkim ulubiona bluza, ale też, czym kierowaliśmy się przy wyborze materaca.
Do miłego!
Majsterka Basia
*Partnerem cyklu jest firma JYSK