Nie bójcie się eklektyzmu! Jak urządzić balkon by stał się pokojem?

Bardzo często na naszych warsztatach gdy pytamy uczestników – jeszcze niezdecydowanych na konkretną metamorfozę – co im się podoba odpowiadają: „w domu mam raczej takie szare/białe/drewniane/beżowe wnętrze więc i ten mebelek musi być taki”. A my próbujemy wtedy przekonywać, że nie wcale nie musi być. Kochamy eklektyczne, swobodne podejście do trendów i przekonujemy, że jego odrobina nie tylko nie zaszkodzi a wręcz może całe mieszkanie zmienić w bardziej przytulne. Sami zobaczcie jak takie podejście sprawdza się na przykładzie mojego balkonu, który znowu przeszedł letnią metamorfozę.

Wiele osób boi się eklektyzmu. Przeraża je wizja niekontrolowanego, bałaganiarskiego misz-maszu. Oczyma duszy widzą wnętrze zawalone mieszaniną bibelotów, zbiorem niedopasowanych mebli i dziką ferią kolorów. Tyle, że fajnie skomponowany eklektyczny wystrój wcale nie musi taki być. I co ważne wcale nie trzeba być wybitnym architektem wnętrz, ani specjalistą kolekcjonerem by się tak urządzić. Tak naprawdę wystarczy kierować się prostym przykazaniem: bierz tylko to co Ci się podoba!

Nie jak w katalogu

Świetnie robią naszym mieszkaniom meble i dodatki jakby wyrwane z innego miejsca, odróżniające się stylistycznie i kolorystycznie od reszty otoczenia. Dzięki nim pomieszczenia stają się naprawdę zindywidualizowane. Pewnie nie raz byliście w ładnym mieszkaniu tyle, że urządzonym jak z katalogu, z ramką i obrazkiem dokładnie takim jaki proponuje producent do danej sofy czy stołu. To bezpieczne rozwiązania ale też powodują, że pomieszczenie jest właściwie nijakie. 

Można oczywiście – jeżeli macie swój ulubiony styl – po prostu postawić konsekwentnie na niego. I wszystko mieć w skandynawskim, prowansalskim, modernistycznym, vintage… wystroju. Tyle, że w takim wypadku rzeczywiście warto jednoznacznie trzymać się jednej stylizacji.

Jeżeli jednak, jak nam, grają Wam w duszach ciągle to nowe pomysły, lubicie otaczać się rzeczami, które wywołują w Was emocje i wspomnienia a zarazem nie obawiacie się odrobiny wariactwa wokół siebie to mieszanka różnych styli będzie dla Was idealna. I wcale nie jest trudna do stworzenia. Jak się za nią zabrać pokażemy właśnie na przykładzie balkonu, który już u nas wielokrotnie gościł.

Od mini ogrodu po mini pokój

Balkon w moim mieszkaniu – jak już kilkukrotnie wspominałam – ma szczególne miejsce w moim sercu. Małe mieszkanie sporo zyskuje dzięki temu, że ma on konstrukcję mini-logi. W efekcie przez pół roku stanowi naprawdę fajne przedłożenie reszty pomieszczenia.
I dlatego od lat eksperymentuję z jego wyglądem. Zaczęło się niewinnie od kolejnych DIY-ych mebli i ferii kolorowych coraz to nowych kwiatów i oczywiście doniczek na nie.

Skrzynia recycling

Potem pojawiła się koncepcja multikolorowej letniej-sypialni. Pojawiły się zasłonki, które całość trochę odcięły od wzroku sąsiadów, podłoga pomalowana w karo i leżak z palet.
Tak mocne kolory były fajne ale dosyć szybko mi się znudziły więc zastąpiłam je wyglądem trochę bardziej etno. Stonowanym ale za to z uwielbianymi przeze mnie akcentami rodem z dalekiej Azji.

Nie byłabym jednak sobą gdybym wciąż nie kombinowała nad zmianami. Po części dlatego, że urządzanie się wciąż na nowo jest strasznie fajne ale po części z powodów czysto praktycznych. Leżak z palety po 4 latach no cóż już nie był aż tak stabilny jak na początku. Podłoga pomalowana farbami od V33 (choć pewnie producent wolałby tego nie słyszeć, bo to NIE SĄ to farby do podłoży na zewnątrz) owszem wciąż trzyma się nieźle ale jednak trochę straciła już na świeżości, a i paletka na ścianie zaczęła po woli się rozpadać.
Ten rok gdy w mieszkaniu spędzamy jeszcze więcej czasu skłonił mnie więc do poważnej metamorfozy całego pomieszczenia. Takiej, która faktycznie z balkonu zrobiła mini pokój i takiej, którą można by wręcz nazwać „podręcznikiem eklektyzmu”.

Balkon idealnie eklektyczny

Oczywiście wcale nie zaczęłam od najważniejszych, podstawowych sprzętów i jakiś szczegółowych projektów zmian. Wręcz przeciwnie. Zaczęłam od kolejnych znalezisk i zakupów, które MUSIAŁAM mieć i które zainspirowały całą metamorfozę.

Jeszcze zimą na samym początku roku podczas służbowej wizyty w Monachium kupiłam materiałowy obrazek z romantycznym ptaszkiem. Nic tradycyjnego mi się w tym niemieckim mieście jakoś nie podobało – a zawsze lubię przywozić wnętrzarskie pamiątki z wyjazdów – więc padło na produkcyjniaka z jednej z wnętrzarskich sieciówek. Ani on niemiecki, ani zimowy. Taki trochę na przekór: romantyczno-egzotyczny.

W samym środku lock-down’u na OLX wypatrzyłam zaś (a marzyłam o czymś podobnym od dawna) barek-stolik na kółeczkach. Vintage, ze szklanymi blatami i z chińskim wzorem. Cały w eleganckiej czerni i złocie. No po prostu musiałam go mieć! Wyprawa po niego do centrum Warszawy to było moje pierwsze po tygodniach w domu większe wyjście do ludzi. Ale warto było!
Jedyne inne większe wyjścia (i to dosłownie bo na piechotę) w tym czasie miałam do naszej (już byłej) pracowni. Nie mogłyśmy w niej prowadzić warsztatów, ale przynajmniej kilka mebelków wreszcie dla siebie zrobiłam. W tym wykończyłam jedną z półeczek od Jysk, które przerabiałyśmy na ostatnich przed pandemią warsztatach. Prosty i lekki mebel ze sklejki od razu wpadł mi w oko jako nowa ozdoba na balkonową ścianę. Oczywiście zrobiłam ją całkiem po swojemu: w ciemnym orzechowym odcieniu, ze złotymi wykończeniami (uwielbianym przez nas złotym woskiem od Liberona) i fragmentami tapety i tkaniny w turkusie.

Dwie największe zmiany balkonowe były już dokładniej zaplanowane. Chciałam bardziej przytulnego nastroju więc zdecydowałam się zmienić podłogę. Czy raczej przykryć ją. Ale tym razem zamiast dywanu postawiłam na drewniany podest tarasowy, który układa się kwadratowych łączonych na plastikowe zatrzaski kawałków. Jego ogromny plus: łatwo rozłożyć i złożyć, więc można pod nim odkurzyć, nie nagrzewa się i nawet w środku nocy miło się po nim chodzi na bosaka.

Dłużej trwało poszukiwanie idealnego szezlonga. Takiego, który w ciągu dnia posłuży za siedzisko nawet dla 2-3 gości a w nocy zamieni się w wygodne łóżko. Zmieści się na balkonie ale go całego nie zajmie. Będzie dosyć lekki, łatwy w czyszczeniu i jeszcze w takim kolorze (czyli NIE SZARYM!), który mi się spodoba. Przejrzałam CAŁY internet i to nie tylko polski. Aż wreszcie znalazłam prawie ideał. Prawie bo: welurowy głęboki granat, złote nóżki (kocham!), rozkładany czyli i szezlong i łóżko, rozmiar w sam raz, dostępny od ręki. Tylko cena trochę wysoka. Szczególnie jak na balkonowy mebel.
Ale odczekałam chwilę i trafiłam na lekką wyprzedaż (i jeszcze w komplecie w cenie przyleciała fajna lampka na biurko). No cóż przełknęłam ten wydatek i… nie żałuję. Szczególnie gdy piszę ten tekst leżąc wieczorem na tym mega wygodnym mebelku.
Wersja dzienna – ze złożonym szezlongiem (długość 1,65).

Wersja nocna – rozłożone łóżko (długość 1,9 m).  
By eklektyzm był pełen na balkonie oczywiście musi być coś całkiem DIY. Dlatego został uwielbiany przez mnie mały stoliczek/półeczka z drewna i miedzianych rurek, który zrobiłyśmy dawno temu gdy jeszcze kręciłyśmy filmiki na YouTube dla Allegro. Jest on dowodem, że nawet „telewizyjne” szybko wykonywane projekty mogą służyć latami. Szczególnie, gdy tak jak temu odświeży się blat i ponownie go zalakieruje.
Wciąż też mam oczywiście na balkonie zasłonki. Choć myślę nad ich wymianą… bo one u mnie wiszą cały rok. Serio – słońce, deszcz, śnieg, smog nie ważne – nie chce mi się ich po prostu ściągać. Więc troszkę się już tym wyblakło. Podobnie jak i wyblakły lampiony – pamiątki z Sylwestra w Wietnamie. Ale póki co ich nie planuję ściągać. Za to kombinuję nad tym by do nich jednak doprowadzić jakoś prąd i władować wreszcie do ich środka żarówki. Tak… z tym balkonem to będzie telenowela bez końca.
Do pełni balkonowego szczęścia potrzeba oczywiście jeszcze kwiatów. Ale w tym roku mam ich znacznie mniej niż w poprzednich latach. Po prostu wreszcie pogodziłam się z faktem: nie mam do nich ręki, schną mi lub dzieją się z nimi inne straszne rzeczy. Więc tylko minimum: trochę ziół, miniaturki, które jakoś ze mną wtrzymały, cięte i… piękny kwiatowy wzór na pufce z warsztatów od Meblovych Kreacji.
Na ledwie 4 metrach kwadratowych mamy więc tu: naturalne drewno, welur, koce, miedź i złoto. Wiszą gładkie zasłonki, wzorzyste lampiony, naturalna makrama i porcelanowa doniczka. Obok siebie stoją stolik z lat 60., półeczka DIY i tapicerowana pufka. Łączymy kilka wzorów kwiatów, ptaszka, odrobinę Art Deco i jeszcze złote maziaje. Meble z salonu, z sieciówki, vintage i wykonane własnoręcznie.
I…. jeszcze do tego wieczorową porą dochodzą lampki i lampiony.
Jest misz-masz? Jest!
Jest tak bardzo po mojemu? A jakże!
Ale czy to wszystko się ze sobą gryzie?
Sami zobaczcie.
Ja zaś najchętniej siedziałabym teraz już całą dobę na tym niewielkim, blokowym balkoniku w środku miasta.


I wcale nie muszę mieć wina by się tu świetnie czuć. Nie żeby oczywiście w czymś ono przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.

To co bawicie się z nami w eklektyzm?

Wasza M. Sylwia

0 Udostępnij