Urządzić elegancki i przestronny balkon w nowym bloku to żadne wyzwanie. To, co najwyżej, kwestia dobrania fajnych mebli, dodatków i pasujacych do nich kwiatów.
Ale co, gdy balkon jest z gatunku staruszków, którym czas powyginał zęby barierek malowanych niezliczoną ilość razy i odsłonił ceglany szkielet? Co, gdy na podłodze leży nierówna układanka z resztek kafli, które zostały po remoncie?
Jakby tego było mało, balkon jest położony na ostatnim piętrze. Na szczycie budynku, od zachodu więc popołudniami bywa tam niemal równie gorąco jak na patelni.
Balkon z 80-letnim stażem
A to nie koniec. Budynek jest przedwojenny ale żadna z niego piękna kamienica, tylko taki tam szary bloczek. W okresie międzywojnia był nowoczesnym domem, zbudowanym zgodnie z założeniami zapewnienia mieszkańcom wygody: w każdym mieszkaniu łazienka, lokatorskie piwnice, zielone podwórze. Po dekadach bardzo się zestarzał, a administracja jakoś nie kwapi się do remontów. Tynk odpada z elewacji a podstawa samego balkonu ulega powolnej korozji. Lokatorzy na własną rękę wymalowali co prawda klatkę schodową i urządzili sobie podwórze, ale już z ociepleniem i naprawą elewacji nie mogą sobie sami dać rady. Nie dziwne więc, że i wokół naszego balkonu nie jest najpiękniej.
Tak właśnie wygląda balkon w starej kamienicy u rodziców Sylwii. Remont w tym wnętrzu już Wam pokazywałyśmu. A więc witamy w kolejnym odcinku cyklu: prawdziwe mieszkania Polaków.
Opisywałyśmy już w ramach tego cyklu malowanie boazerii, remont przedpokoju z nieciekawymi drzwiami czy urządzanie malutkiej sypialni. Tym razem zdradzimy, co można zrobić z nieciekawym balkonem. To poważne zadanie, chodzi nie tylko o to, by stał on się przyjemnym zakątkiem na chwilę odpoczynku, ale też by nie obciążać go za bardzo i nie narażać wątłej budowy.
Odnawiamy barierki
Barierki były już kilka razy malowane, tyle że żadna z farb, którymi je traktowano nie utrzymywała się najlepiej. No cóż, metalowa barierka jest stara i narażona zarówno na działanie słońca jak i wody.
Nie ma się co oszukiwać, pewnie i tak trzeba będzie je malować ponownie za 2-3 lata. Aby tym razem farba trzymała się lepiej to barierki, tak dokładnie jak się dało, oczyściłyśmy ze starych powłok i rdzy za pomocą opalarki oraz szczotki drucianej. A następnie pomalowałyśmy je specjalną farbą do metalu z powłoką antykorozyjną.
Nowa podłoga
Do zrywania starej posadzki przygotowałyśmy się jak do prawdziwej kampanii wojennej: w ruch poszedł młot i łom. Zupełnie niepotrzebnie, bo płytki odchodziły bez problemu, wystarczyło lekko je podważyć. Cóż, to jeden plus betonowej, starej podłogi. Należałoby zrobić nową wylewkę, aby gres czy terakota dobrze się utrzymały.
Oczyszczona posadzka skłoniła całą rodzinę do refleksji: co z nią począć? Kafle odpadały (dosłownie i w przenośni), specjalne drewno balkonowe też wykluczyliśmy – swoje waży a nie chciałyśmy dodatkowo obciążać konstrukcji.
Przez chwilę rozważaliśmy po prostu pomalowanie posadzki specjalną farbą do betonu, ale by uzyskać zadowalający efekt, trzeba by było jednak całość najpierw wyrównać i zabetonować. A, że właśnie zaczęły się niezłe upały, to jakoś nikt nie rwał się do tego pomysłu.
Odpadała opcja, którą zastosowałyśmy na balkonie w stylu etno u Sylwii, czyli położenie na podłogę dywanu. Po pierwsze dlatego, że ten balkon nie jest osłonięty, po drugie – dywan nie wyglądałby dobrze, jeśli straszyłaby spod niego brzydka betonowa posadzka.
A może by tak wykładzina? Taka zwykła, podłogowa wykładzina z drewnianym lub geometrycznym wzorem, albo zielona jak trawa? A właściwie dlaczego nie sztuczna trawa?
Trwa w rolce
Powiedzmy sobie to wprost: na początku opcją ze sztuczną trawą w rolce jakoś nikt nie był zachwycony. Była po prostu najrozsądniejszym, najbardziej racjonalnym wyborem. Lekka, łatwa w położeniu, łatwa w utrzymaniu. Jedyną prawdziwą jej fanką w naszym trio jest Alicja, bo ona już wcześniej z nią eksperymentowała w mieszkaniu, które wynajmowała. Za jej namową zdecydowaliśmy się na odmianę Mayford Zielony z polskiej firmy Komfort.
Miała wyglądać jak żywa, mieć długie źdźbła i co ważne, być łatwa do czyszczenia. A to ważne dlatego, że w mieszkaniu szaleje uwielbiający się tarzać w dywanach kundelek.
Trochę trudno było mi (Sylwia) uwierzyć, że trawa będzie faktycznie wyglądać naturalnie. Bo widziałam już podobne rozwiązania w kilku miejscach i zawsze z daleka kuła w oczy sztuczność „murawy”.
Ale wszystkie trzy byłyśmy mocno zaskoczone, gdy okazało się, że „wykładzina” jest naprawdę tak gęsta jak naturalny trawnik, ma idealny odcień, a dodatkowo jest miła w dotyku. Wystarczył nożyk do tapet by ją dociąć i dopasować do podłogi. Nie jest też potrzebny żaden specjalny klej by się ładnie i równo ułożyła.
Można ją odkurzać mechanicznie, można zamiatać zwykłą szczotką, nie przeszkadza jej ani deszcz (a było go już trochę od czasu położenia) ani palące słońce. W razie większego zabrudzenia można swobodnie ją zdjąć i wytrzepać jak dywan. Co bardzo ważne, nie ma problemu z wyczyszczeniem jej z psiej sierści.
Jako, że Gruby (imię psa sporo mówi o jego osobowości i wyglądzie ;-)) uwielbia nie tylko jedzenie i głaskanie ale także spanie na słońcu, to balkon jest teraz jego królestwem. Jego i Piotra, brata Sylwii bo balkon przylega właśnie do jego pokoju.
Ale chodziło nam o to, by nowa odsłona balkonu pozwoliła zmienić to miejsce w strefę relaksu dla całej rodziny. Taką i na poranne wypicie kawy dla mamy i na chwilę z książką czy filmem dla Piotra albo na pogawędki z tatą.
Taką, która zachęca do tego, by sciągnać buty i odsapnąć po pracy. Stąd też kilka prostych, dodatkowych rozwiązań, które pomogły całość tego pomieszczenia oswoić i nadać mu klimatu.
Romantycznie i praktycznie
Balkon jest położony na szczycie budynku więc by choć trochę odgrodzić go od słońca oraz od widoku dużej ulicy i nadać mu intymnego charakteru, zawiesiłyśmy na jednej z krawędzi daszka moskitierę, która stworzyła lekko romantyczną firankę. Wystarczyło dołączyć do niej subtelne światełka, łapacz snów i cotton balls, a na balkonie zrobił się romantyczny zakątek, w sam raz by zasiąść tam z książką czy kawą.
Zdecydowałyśmy się na lekkie mebelki w jasnych kolorach, które można po sezonie lub choćby w czasie deszczu spokojnie wnieść do mieszkania. Miały pasować także do wnętrz. Stąd nasz wybór padł na dwa niemalże już klasyczne wzory: stolik z drewnianym blatem i koszem przy podstawie (idealnym by schować w nim poduchę czy koc) oraz żółte plastikowe krzesełko na drewnianych nóżkach.
Kolorowe kwiaty wytrzymałe na dużą ilość słońca i zioła ożywiły balkon, a kolorowe dodatki nadały całości charakteru. Ciemna zieleń podłogi i czerń barierek przestały być dominujące.
Same jesteśmy zaskoczone jak bardzo ten niespecjalnie ciekawy i mocno zniszczony balkon zmienił się dzięki kilku sztuczkom. Całe urządzanie (wraz z zakupami) zajęło nam tylko jeden weekend. Choć nie ukrywamy został jeszcze jeden ważny element do ogarnięcia: zrobienie nowych zewnętrzych parapetów, bo te obecne trzymają się tylko na słowo honoru.
Co ważne, to jest metamorfoza praktyczna. Trawę w rolce można zostawić na balkonie na cały rok, a gdy znudzą nam się dodatki to jest ona na tyle uniwersalna, że można spokojnie pokombinować z nowymi stylami: naturalnym drewnem, pastelami czy nowoczesną geometrią.
A może Wy macie jeszcze inny pomysł na wystrój takiego balkoniku? Chętnie się zainspirujemy. Do urządzenia został nam jeszcze drugi, bliźniaczo podobny balkon, przylegający do pokoju rodziców Sylwii.
Obiecała, że się nim zajmie. Kiedyś. Jak tylko znajdzie kolejny wolny weekend 😉
Wasze M.