Splash art, czyli malowanie – chlapanie

Nie zawsze mamy ochotę na malowanie dokładnie pod linijkę, idealnie wykończone wzory i meble odnowione jak by wyszły wprost z profesjonalnej manufaktury. Czasem chcemy się po prostu trochę artystycznie wyszaleć. I na takie okazje idealna jest technika „splash art”, czyli po prostu chlapania. 

Zawsze marzyłam o własnej toaletce, takiej by w peniuarze, przy porannej kawie,  móc spokojnie zasiąść i w dobrym, dziennym świetle wykonać perfekcyjny makijaż, zlać się perfumami i poczuć się jak dama.

A nie w pośpiechu, w łazience, jedną ręką myjąc zęby, drugą nakładać puder, w oświetleniu świetnie poprawiającym nastrój – bo ukrywającym kolejne zmarszczki i jakieś syfy wyskakujace oczywiście w najgorszym miejscu i czasie – ale niestety nie pomagającym w umalowaniu się tak by nie mieć plam od nierówno nałożonego korektora lub tyle różu na policzkach, jak by się człowiek urwał z cyrku.

No więc marzyłam o tej toaletce ale nigdy nie miałam. Jakoś zawsze była na ostatnim miejscu ważności w kolejnych domowych inwestycjach, remontach, przeróbkach i poprawkach. No i miejsca też właściwie na nią nie miałam…

Aż przyszła pandemia, człowiek się maluje tylko od wielkiego święta pt. zoom z obowiązkowo włączonymi kamerkami i dlatego właśnie teraz toaletka okazała się być NIEZBĘDNA. Czyli po prostu prokrastynowałam od naprawdę ważnych spraw. A jak prokrastynować to na bogato!

Stolik idealny do tego celu już miałam (zdobycz spod Szczecina, zgrabny meblek co miał być biurkiem ale pan z OLX mocno jego rozmiary zaniżył). Miejsce jakoś się wygospodarowało, nawet galeria obrazowo-plakatowa nad nim zawisła. Brakowało tylko odpowiedniego lustra. Takiego nie za dużego i raczej do postawienia. Już miałam plan szukać jakiegoś staruszka po targach gdy z okazji Dnia Kobiet Google przysłał proste, białe, właściwie nieciekawe lustro (z ciekawym pomysłem, bo wklejona w nim była papierowa rama z grafikami świetnych Polek od Poli Negi po Igę Świątej i hasłem #takajakTy).

Lustro jak lustro ale jego rozmiar okazał się być idealny, jak na wymiar!

To musiało być przeznaczenie.

MALOWANIE

Białe rama na białej ścianie? Odpada! Napierw zastanawiałam się nad przemalowaniem jej w duchu art deco czyli czerń, złoto i geometria. Potem kombinowałam z odręcznym malowaniem stylizowanych na japońskie karpii. Wiedziałam, że na pewno chcę by rama miała dosyć grzeczną i klasyczną czarną podstawę (więcej pomysłów na ramy znajdziecie TUTAJ i TUTAJ) zaczęłam więc po prostu od przemalowania jej matową akryla za pomoca wałeczka gąbkowego.

Jako, że rama jest z twardego, śliskiego MDF to lekko ją wcześniej zmatowiłam papierem ściernym. Farby położyłam cienkich 6 warstw i pozwoliłam jej wyschnąć pzez noc tak by dobrze się utwardziła.

 

CHLAPANIE

Gdy już wyschło czarne tło nagle mnie olśniło. Nie chce mi się tym razem godzinami siedzieć nad delikatnym wzorem i poprawiać go ciągle widząc kolejne niedoskonałości. Mam ochotę na coś szybkiego, zabawnego i od razu z efektem WOW.

Więc dlaczego by ramy po prostu nie zachlapać! A jak już chlapiemy to musi być z tego filmik… i tylko wybaczcie jego jakość. Tak jakoś wyszło, że malować zaczęłam popołudniu gdy nagle zrobiło się ciemno a operator miał lekkiego kaca i twierdził, że jest ok z jasnością. Do tego jeszcze nie używał zooma.
Więc miejscami prawie nic nie widać. Ale za to całość prac zajęła naprawdę tylko 5 minut! Plus 3 dni na doczyszczenie paznokci z tego złotego lakieru.

ARVE Error: Mode: lazyload not available (ARVE Pro not active?), switching to normal mode




TOALETKA GOTOWA

Gdy farba wyschła, na koniec ramę zalakierowałam by całość bezpiecznie się trzymała, doczyściłam lustro ze śladów po taśmach zabezpieczających i gotowe. Najłatwiejsze malowanie w świecie! Nic a nic się go nie… trzeba bać.

I jak to bywa z nieplanowanymi projektami niespodziewanie okazał się być  idealnie dopasowany do wnętrza! Nawet odbija się w tym lustrze tematycznie idealnie dobrany nasz plakat z hasłem, by tapetę to kłaść na ścianie a nie na twarzy! Serio wcale tak tego nie wymierzałam! Co więcej na pewno gdybym się starała to by się nie udało.

Podobnie jest z tym landszafcikiem z widoczkiem jakiegoś włoskiego miasteczka, który zawisł po prawej, po środku. Na ścianie czekało puste miejsce na zupełnie inne dzieło, do którego zrobienia jakoś się nie mogę zebrać. A obrazek kupiłam tak w ciemno, nie mierząc, ot tylko dlatego, że na bazarku wśród innych staroci mi się spodobał. Wtem: jak idealnie dopasowany!

Ale temat galerii ściennych to już na zupełnie inną historię. Swoją drogą właśnie zapełniam ostatni kawałek pustej ściany. Jak już go pokryję to chyba rzeczywiście trochę opowiemy jak to jest z tymi galeriami, zasadami ich komponowania i wyszukiwaniem ciekawych, niebanalnych okazów do powieszenia.

Póki co cieszę się moją nową, trochę romantyczną, trochę zwariowaną toaletką. Czasem takie nieplanowane, nie dopieszczane godzinami, trochę od niechcenia, trochę przypadkowe projekty dają nam najwięcej przyjemności.

 

Wasza M. Sylwia

0 Udostępnij