Zdarzają się klienci, którzy nie dowierzają, że wszystkie przedmioty z oferty „NO WÓDKA” zostały zaprojektowane i wykonane w Polsce. Słowo design i Polska wzajemnie się dla nich wykluczają. Wielu Niemców zwyczajnie nie ma zielonego pojęcia, co dzieje się za ich wschodnią granicą, mimo że z Berlina dzieli nas zaledwie kilka godzin drogi. Wyznacznikiem polskiego wzornictwa i mody jest dla nich wąsaty sprzedawca z bazaru i przaśna stylówą sprzątaczek znad Wisły. To z resztą działa trochę w obie strony, wbrew przekonaniom wielu naszych rodaków – statystyczna Niemka nie wygląda, jak pozbawiony wdzięku babochłop, a niemiecka kuchnia „wurstami” dawno już nie stoi.
Ale dość o stereotypach. Te na szczęście są coraz mniej powszechne. Także za sprawą inicjatyw takich, jak „NO WÓDKA”. Ten sklep (wybaczcie, ale słowo „concept store” wywołuje u mnie torsje, tak jak wydumane nazwy stanowisk w korporacjach, typu „key account manager”) założyła w Berlinie absolwentka filmoznawstwa, Aleksandra Kozłowska, która mieszka w niemieckiej stolicy już od ponad dekady.
Sklep mieści się w dość drogiej dzielnicy Prenzlauer Berg w dawnej wschodniej części Berlina, dziś całkowicie zgentryfikowanej, w pięknej kamienicy należącej do rodziny Bismarcków.
W środku Kozłowska urządziła prawdziwy raj dla wielbicieli designu „made in Poland”. Kupić tu można same cuda – od mebli poprzez ciuchy od naszych projektantów na porcelanie kończąc. W urządzaniu wnętrza pomogła jej ekipa z warszawskiego studia Kontent, która zaprojektowała całą przestrzeń. Patent DIY z białymi rurami, które posłużyły za stelaż dla drewnianych mebli i elementów wystawy jest tak majsterkowy, że jego twórców gotowe byłybyśmy przyjąć do naszego grona, bez względu na ich płeć 😉
Skąd pomysł na taką nazwę sklepu? Kozłowska przyznaje, że w Niemczech Polska nadal kojarzy się wielu osobom z kradzieżami samochodów, polskimi sprzątaczkami i wódką.
– Nazwa miejsca to swego rodzaju manifest i gra z wyobrażeniem o Polsce i jej estetyce. Wódka jest tu symbolem, którego odrzucenie otwiera drogę do nowej interpretacji i świeżego spojrzenia na produkty ‘made in Poland” – czytamy na stronie sklepu.
Na rurach instalacyjnych wiszą wyselekcjonowane ubrania z kolekcji m.in. Klekko, Blackbow czy PUCH. Na półkach znajdziemy też projekty Ćmielów Design Studio by Modus Design i aqbsolutnie fenomenalne wyroby Mops Design.
W ofercie można też dostać meble. W tym kosmiczne taborety z dmuchanej stali Oskara Zięty, które brytyjski magazyn „Wired” nazwał „meblami przyszłości”. „Plopp”, czyli „polski ludowy obiekt pompowany powietrzem” kosztuje tu jednak bagatela 275 euro. Niewiele więcej kosztuje krzesło DIAGO gdańskiej firmy „Tabanda„, wzorowane na japońskim origami, wykonane z aluminium i drewna brzozowego, pokrytego dębową okładziną (na zdjęciu poniżej).
Prawdziwym hitem, najczęściej kupowanym przez klientów produktem, okazała się natomiast pościel z fotorealistycznym nadrukiem siana firmy „Dizeno Creative” ze Szczecina. Co ciekawe w zimie lepiej sprzedaje się pościel z nadrukiem słomy, w lecie zaś z „sianem”.
Sklep po kilku miesiącach był już rentowny. Ale jego założycielka mierzy wyżej. Oprócz regularnej sprzedaży NO WÓDKA gości wystawy (m.in. fotografie Soni Szóstak) pop-up’y oraz szeroko pojęte imprezy kulturalne.
„NO WÓDKA”, podobnie jak słynna berlińska knajpa i stowarzyszenie o przewrotnej nazwie „Klub Polskich Nieudaczników”, pozwalają się rozprawiać ze zgranymi stereotypami i zamieszać w głowach naszych sąsiadów, którzy szufladkę z napisem „Polska” dawno już zamknęli w swojej głowie i niechętnie ją otwierają by odświeżyć zmurszałą zawartość. Trzymamy kciuki, by takich inicjatyw było więcej.
Wasze M.