Matka blogerka na Łódź Design Festival

Polityka prorodzinna, z naciskiem na wspieranie młodych matek jest na ustach wszystkich. Mamy niską dzietność, tak więc z każdej strony słyszymy jak to ważne jest by młode Polski zechciały rodzić i wychowywać dzieci. Z drugiej strony młode matki coraz częściej chcą łączyć macierzyństwo z pracą, z pasjami, z aktywnym trybem życia. Szczególnie, że to jest właśnie taki moment w życiu gdy zaczyna się na świat patrzeć przez zupełnie nowy pryzmat.
I tak jest też ze mną. Owszem Leon ma dopiero pięć miesięcy ale blogowanie, majsterkowanie wcale nie zeszło na dalszy plan. Po prostu uczę się działać na dwa (a czasem i więcej) fronty. Stąd też decyzja by na Łódź Design Festival koniecznie jechać ale tylko z młodym człowiekiem pod pachą tak by wspólnie zarażać się bakcylami dobrego wzornictwa. O samym designie na tym wydarzeniu możecie przeczytać we wpisie Basi, a o Łodzi we wpisie Sylwii, a ja na warsztat wzięłam aspekt społeczny.

Niewątpliwie jest to impreza na której warto być, chłonąć wszystkie możliwe nowinki, inspiracje, podglądać najnowsze trendy, jednym słowem pozycja obowiązkowa w kalendarzu każdego szanującego się architekta, projektanta i oczywiście blogera.

Troche jak w miesnym

Trochę jak w mięsnym

Ba, ale jak się zorganizować jak się jest fanem dobrego designu ale z… pięciomiesięcznym pacholęciem na ręku? Hmm sprawa nie jest taka łatwa.
Choć nie było ani jednego wydarzenia z którego zostałabym wyproszona bo Leon właśnie postanowił świat zawiadomić o tym, że jeść, pić, spać, mokro, gorąco, zimno, nudno donośnym krzykiem (a o podobnej sytuacji, która spotkała młodą mamę na innym blogerskim spotkaniu słyszałam) to jednak nie do końca czułam się pożądanym gościem.

Jeden z największych o ile nie największy festiwal designu to miejsce magiczne, ale jednocześnie to prawdziwy tor z przeszkodami dla matek z dziećmi. Pewnie jeszcze rok temu wogóle nie zwróciłabym na to uwagi, ale teraz jak przychodzi mi taszczyć ponad 20 kilo po schodach zaczynam zmieniać optykę… albo patrzeć oczami kota ze Shreka na wszystkich przechodniów: a nóż widelec się ktoś zlituje i pomoże wtargać wózek na te 4 schodki. Chętnych jednak nie jest aż tak wielu. Jeśli już to z reguły inna matka. Niestety nie znalazłam pomocnika ani krasnoludka, który przeteleportowałby wózek do bawialni dla dzieci, którą urządziła na terenie festiwalu IKEA. Sorry nie będzie fotek z tego radosnego kącika zabaw, do którego prowadziły cztery strome schody nie do pokonania.

majsterki-lodz

Te schodki to nie jedyny grzeszek ŁDF… tyle ostatnio w mediach szumu było o karmienie piersią w knajpach a tu…nie dość, że dorosły nie ma gdzie zjeść, to dzieci karmiono po kątach. Ja Leona karmiłam na schodach, albo na pufach na stoisku Porta Drzwi. Na całe szczęście wokół były inne mamy, które zerkały z wyrozumiałością, albo po prostu nic nie mówiły. A co sobie pomyślały to już wolę nie dociekać… Dla dorosłych organizatorzy przewidzieli jedną, dosłownie jedną kawiarnię z koszmarnie drogimi kanapkami i jeden stolik z kilkoma krzesełkami…

karmienie

Do moich faworytów należą też toalety. Powiecie, że się czepiam ale kto z Was chciałby paradować z przyrodzeniem dyndającym po wystawach młodych polskich projektantów czy pomiędzy misternie ułożonymi karafkami, misami i innymi precjozami tej czy innej huty? Ja bym nie chciała. Leon też nie chciał. Dlatego dyskretnie chcieliśmy załatwiać jego męskie sprawy w toalecie, a tu zonk. Jedna toaleta dla inwalidów, gdzie z reguły jest więcej miejsca nie działa, druga się zacina. W damskiej przewijaka brak. Także trzy dni w partyzanckich warunkach jakoś musieliśmy sobie radzić, z naciskiem na jakoś.

Jakie mam rady dla tych z Was którzy jeszcze chcą odwiedzić ŁDF z dzieckiem? To proste: Zabierzcie termos, kanapki, przewijak, parawan dla co wrażliwszych i tragarza ze sobą.

 

A.

0 Udostępnij