W maju zeszłego roku zostałam mamą. Duma i radość mieszają się czasem z uczuciem zmęczenia i zniechęcenia po kolejnej nieprzespanej nocy. Trzydzieści parę lat na karku, więc moglibyście powiedzieć że przecież wiedziałam na co się piszę. Tak, i te kilka miesięcy z Leonem to nieporównywalne doświadczenie. Cieszymy się każdą nową umiejętnością i każdym uśmiechem, ale mieliśmy też kilka ciężkich chwil. Jak nasz Pączek miał 5 tygodni mieliśmy wypadek. Na całe szczęście dobrze się skończyło, ale od tego momentu trochę inaczej podchodzę do macierzyństwa, ba do życia.
Dlatego z wielką przyjemnością sięgnęłam po książkę Joanny Mielewczyk „Matka Polka Feministka„. Część z Was może znać autorkę i jej bohaterów, bo prowadziła ona audycję w PR 3 Polskiego Radia dokładnie o tym samym tytule.
Jest to dziennik rodzicielstwa.
Bohaterami są zarówno matki, jak i ojcowie. Stykający się z różnymi sytuacjami: chorobą dziecka, a nawet śmiercią, rozwodem, nową miłością… nie taką prostą bo do osoby tej samej płci. W książce odkrywamy historie 15 osób w tym samej autorki. Dla mnie niesłychanie ważne okazały się historie Emilii, która dzielnie walczyła najpierw o każdy tydzień ciąży, później walka o każdy dzień życia dziewczynek aż w końcu o lepsze życie i rehabilitację dla Tosi. Jest i Krzysiek, dzielny tata trzech chłopców! To dopiero ferajna i mnóstwo pytań na które trzeba znaleźć odpowiedź, ale co powiedzieć takim szkrabom jak się już wie, że mama nie wróci?
Nie bójcie się, nie wszystkie historie są tak dramatyczne. Każdy rodzic znajdzie tu co najmniej kilka zdań, z którymi mógłby się zgodzić.
Szacunek do czytelnika i do rozmówcy.
Jako zagorzała przeciwniczka poradników „jak żyć” trochę się obawiałam konfrontacji z tą książką. Muszę przyznać, że się nie zawiodłam bo autorka z dużym szacunkiem traktuje zarówno swoich bohaterów jak i czytelników. Bardzo rozważnie traktuje emocje, słowo które ciśnie się na usta to intymność. Czytając miałam wrażenie, że razem z Joanną i jej bohaterami siedzę na tej kanapie, łóżku czy przed radiowym mikrofonem. Nie wiem jak Wam, ale mi nie często się to zdarza.
Co jeszcze mnie uderzyło? To będzie mała dygresja: Czytałam Matkę Polkę w trakcie wakacji w Tajlandii i poraziło mnie to jak różne jest podejście do macierzyństwa w obu krajach. U nas jest pełne poświęcenie dla potomka, kosztem siebie i swojego szczęście. Podoba mi się stwierdzenie użyte przez Mielewczyk: matkopolkowanie. W Azji z kolei nie ma czegoś takiego jak kult rodzicielstwa. Ważna jestem ja i moje szczęście, które mogę znaleźć u boku mężczyzny, a dzieci? Dzieci sobie poradzą.Oczywiście to duże uproszczenie, niemniej jednak taki dysonans był bardzo widoczny.
Jeśli w jednym zdaniu miałabym podsumować Matkę Polkę Feministkę, to powiedziałabym, że każdy rodzic jest wyjątkowy i powinien sobie to powtarzać każdego ranka.
Alicja