Ten, w którym zrobiłyśmy sobie drzwi jak z „Przyjaciół”

Niektórzy szukają inspiracji mieszkaniowych przeglądając katalogi i magazyny wnętrzarskie. Inni zdają się na specjalistów od wystroju wnętrz. Ja od zawsze jednak podglądałam mieszkania i domy pokazywane na tym dużym i na srebrnym ekranie. Właśnie z filmów i seriali czerpałam wzorce – oraz antywzorce – tego jak mieszkać.

Chyba nie jest zaskoczeniem, że „Przyjaciele”, którzy właśnie obchodzą swoje 25-lecie byli bardzo wysoko na liście moich mieszkaniowych zachwytów. Mieszkanie z fioletowymi ścianami, z żółtą ramką wokół judasza, z zielonymi drzwiami do schowku, którego Monika nigdy nie pozwalała otwierać, z wielkim słojem na pikle w otwartej turkusowej kuchni, z sofą zasłaną kolorowymi poduchami i pięknymi plakatami weszło na stałe do historii popkultury.

Weszło też na stałe do modelu mieszkania eklektycznego, nowoczesnego idealnego dla ludzi, którzy cenią sobie swobodne podejście do otoczenia. To mieszkanie, w którym piękna komoda Art Deco stoi obok zasłon i dywanu w róże (wzoru jakże modnego w latach 90.). Gdzie nowoczesny stolik ze szklanym blatem wita inny w stylu kolonialnym. Gdzie jest miszmasz zdobyczy z targów staroci, pamiątek rodzinnych i nowoczesnych mebli. To wnętrze, które całym sobą zapraszało do wspólnego spędzania czasu. W końcu przecież to w nim działa się akcja niemal wszystkich odcinków 11-sezonów „Friends”.

Inspiracje z planu

Ale to także mieszkanie opowiadające historie. Wiele różnych historii. Kojarzycie ten piękny, duży plakat nad telewizorem. O właśnie ten.. 

Choć historia za nim jest bardzo banalna – potrzebny był by zasłonić dziurę w ścianie przez którą kręcono niektóre ujęcia – to dodatkowo jest to także niezwykle ciekawy element wystroju wnętrza. Plakat ten czyli „Aux Buttes Chaumont – Jouets” to dzieło francuskiego grafika, ojca kolorowej litografii z okresu belle epoque Julesa Chereta z 1885 roku. Do dziś to jedno z najbardziej poszukiwanych dzieł tego grafika.

Kolejna historia stoi za żółtą ramką. To początkowo było lustro, tyle że się na planie zbiło więc na chwilę powieszono je na drzwiach i … przyjęło się idealnie stając się jednym z symboli całej serii.

A zwróciliście kiedyś uwagę na plakaty nad wezgłowiem łóżka Moniki? To jest dopiero czad! Pochodzą z 1980 roku z otwarcia Olimpiady w Moskwie, tej którą zbojkotowały Stany Zjednoczone.

Dlaczego fiolet?

To jak mieszkała Monika (bo choć z biegiem serii mieszkanie dzieliła z kolejnymi osobami, lub nawet jak pamiętamy ona i Rachel przegrały je w zakładzie z Chandlerem i Joey’em, to jednak pedantyczna panna Gellar odpowiadała za to jak wyglądało) miało decydujący wpływ na to jak widzowie odbierali cały serial i jego bohaterów. A byli oni na standardy połowy lat 90. naprawdę nowatorscy.

Dziś owszem możemy ze zgrzytem patrzeć na niektóre żarty – jak choćby z tuszy Moniki, które już nie śmieszą bo ocierają się o fat shaming – ale pamiętajmy to była grupa naprawdę nowoczesnych i mocno ekscentrycznych ludzi. I to właśnie jak opowiadał w jednym z wywiadów John Shaffner, czyli scenograf serialu, było decydujące gdy urządzano plany zdjęciowe. Stąd właśnie decyzja by ściany w mieszkaniu Moniki pomalować na fioletowo.

Nic dziwnego, że od lat właśnie to mieszkanie było inspiracją dla kolejnych artystów, firm wnętrzarskich, start-upów które starały się je odwzorować przy pomocy dostępnych w sklepach mebli i elementów wystroju wnętrz. Tym tropem poszła niedawno Ikea w swojej kampania reklamowej, w której swoimi produktami odtwarzała także mieszkania z „Simpsonów” czy „The Stranger Things” (przy okazji dając sygnał, że moda na lata 80. i 90. wraca do nas także we wnętrzach).

Można oczywiście próbować odwzorować wnętrze aż tak pedantycznie (Monika Gellar lubi to!). Ale moim zdaniem to przeczy atmosferze tego mieszkania, którego urok i styl przecież brał się z takiej swobodnej mieszaniny. Zamiast więc robić robić sobie kopię postanowiłam wykorzystać tylko jeden jego element by nadać mojemu świeżo odnowionemu mieszkanku odrobinę humoru.

Zrób sobie Przyjaciół

Nie ma się co oszukiwać daleko mi do Moniki. Choć marzę o własnym „sekretnym pokoju” na wszelkie wstydliwe przydasie i zakupy i choć też uwielbiam gotować o to nigdy nie będę miała 11 rodzajów ręczników.

Gdy kończyłam remont mieszkania i gdy już teoretycznie wszystko było mniej więcej ogarnięte: podłogi wymienione, podobnie jak stare okropne drzwi do łazienki (nie pokażę ich Wam, bo chyba skasowałam nieopatrznie zdjęcia przedpokoju i łazienki sprzed remontu), ściany z beżowych zamienione w grzeczną biel i mocny turkus to gdy rzuciłam okiem na przedpokój wiedziałam, że to czas na wprowadzanie w życie planu o którym myślałam od dawna. Chcę mięć drzwi jak z „Przyjaciół”.

Malowanie drzwi wydawało się być banalnym zadaniem. Farba kredowa, taśmy malarskie i wałek. Tyle, że farba w pięknym odcieniu Plum od Autentico na ciemnobrązowych drzwiach wyszła…ciemnobrązowa. Tak to zdjęcie po prawej to  drzwi pomalowane jedną warstwą farby.

Na szczęście farba była na tyle wydajna, że zostało jej wystarczająco dużo by dodać do niej trochę białej kredówki, dobrze rozmieszać i całość pomalować jeszcze dwa razy. Dopiero po jej rozjaśnieniu drzwi uzyskały wesoły, fioletowy kolor. Inny niż w „Przyjaciołach”, bo bardziej śliwkowy ale też lepiej dopasowany do mojego mieszkania niż lekko pastelowy oryginalny kolor.

Ramki w ogóle nie musiałam szukać. Leżała od dawana w naszej pracowni w zbiorze różnych zdobyczy. Jak ją tylko pierwszy raz zobaczyłam (może ze dwa lata temu), to od razu miałam na nią taki właśnie plan. To nic, że nie jest dokładnym odwzorowaniem serialowej ramy. Nie chciałam mieć identycznej (choć można sobie bez problemu kupić dokładnie takie same już pomalowane ramki), bo to trochę za banalne a dodatkowo z tymi zawijasami przypomina mi ona fryzurę Donalda Trumpa.

Zamiast tego starą drewnianą, bogato rzeźbioną ramkę wymalowałam kazeinową, żółtą farbą od Liberona (potrzebowała trzech warstw) i zabezpieczyłam bezbarwnym woskiem. Zawisła ona na samoprzylepnych rzepach, bo drzwi mam jak ze stali i żadne wiertło nie dało im rady.

Efekt jest naprawdę oszałamiający! Ten mały przedpokój nabrał nagle charakteru, życia i wita każdego mrugnięciem oka. Co ważne farba nie zbladła, nie wypłowiała (malowałam w lipcu, a zdjęcia robiłam w pochmurną sobotę pod koniec września) i nie odpryskuje.

Przemalowanie drzwi to była taka ostatnia wisieneczka, czy raczej śliweczka na torcie mojego przedpokoju. A jest w nim sporo zbieranych przeze mnie latami bajerów.

Lustro w okiennej ramie, w którym beznadziejnie jest się przeglądać ale za to jako mebel wygląda fajowo. Pięćdziesięcioletni złoty wieszak z RFN z półką na kapelusze (bo przecież gdzieś je trzeba trzymać). Magiczne, latające półki na książki, które wciąż i wciąż kogoś z gości zaskakują.

Szafka prawie Art Deco z odzysku (w rzeczywistości w wieku zbliżonym do „Przyjaciół”) z pięknym kryształowym wazonem z Czechosłowacji, który moi rodzice dostali w prezencie ślubnym.

Nówka sztuka ławeczka z tapicerką też nawiązującą do Art Deco. Kupiłam ją gotową bo wiedziałam, że potrzebuję szybko takiego mebla, na który można paść po powrocie do domu a zarazem można w nim ustawić buty i móc na nie patrzeć bo jak mawiała Carrie Bradshaw: – Lubię moje pieniądze tam gdzie je mogę oglądać. Wiszące w szafie.


Wreszcie w przedpokoju znalazło się miejsce nie tylko na pustą ramkę ale też na malutką galerię. W której obok pamiątek ze Szkocji (czyli pięknych ilustracji roślinnych Katie Scott), zawisły stare, ponad stuletnie pocztówki (tym razem to pamiątki z Niemiec) oraz przeuroczy kinkiet z lat 60. z Danii.


Miszmasz wzorów, kolorów, styli. Starego i nowego. W żadnym razie nie jest to odwzorowanie mieszkania z „Przyjaciół”, raczej lekka nim inspiracja. Zresztą nie tylko tym serialem.

Jak się uważnie przyjrzycie to może dostrzeżecie motywy także z innych tasiemców. Szczególnie jeżeli jak ja seriale wciągacie jak Hardkorowy Koksu stejki.


Dajcie nam znać czy odkryliście te malutkie easter-eggs bo… za chwilę czeka na Was nowy konkurs. Ale o tym to już po weekendzie, a my wracamy do „Przyjaciół”. Trzeba ich rocznicę uczcić i obejrzeć choć po jednym ulubionym odcinku. Mój to „Ten z unagi” i z prezentami DIY z okazji Walentynek.

ARVE Error: Mode: lazyload not available (ARVE Pro not active?), switching to normal mode




No zgadnijcie dlaczego mam taką do niego słabość? 🙂

Wasza Majsterka S.

 

PS. TUTAJ zobaczycie zdjęcia i pomysł na metamorfozę drzwi i przedpokoju w stylu mid-century, jaką robiłyśmy w zeszłym roku.

0 Udostępnij