#TrzypoTrzy czyli inspiracje Majsterek. Styczeń

Czytamy, oglądamy, podróżujemy, wydajemy pieniądze, a najpierw je zarabiamy, uczymy się, poznajemy ludzi, słuchamy różnych opinii, nie zgadzamy się z nimi lub wręcz przeciwnie. Wszystkie te doświadczenia wpływają na to, co nam się podoba. W jakich mieszkaniach mieszkamy, a jakie nam się marzą. Na to, jak przerabiany starocie i na to, jakie nowe projekty chodzą nam po głowach.
Skoro nas te doświadczenia inspirują, to może i innym też powiedzą coś ciekawego. Stąd właśnie pomysł na nowy cykl #TrzypoTrzy, czyli trzy inspiracje, które na każdą z nas miały w ciągu miesiąca najsilniejszy wpływ.
Od razu uprzedzamy, nie będą to tylko piękne wnętrza czy metamorfozy. Czasem będzie śmiesznie, czasem strasznie, od czasu do czasu coś glamour albo coś zupełnie przeciwnego. I nie zawsze to będą same pozytywne inspiracje. To co się nie podoba, razi lub śmieszy ma na nas przecież nie mniejszy wpływ.

Alicja

1. Wieszaki-druciaki

Pamiętacie stare wieszaki druciaki? Zachwycił mnie pomysł Ani Wasiel – Stec na wykorzystanie jednego z nich. To już nie jest zwykły wieszak, to właściwie tablica organizacyjna w stylu PRL. Świetne zdjęcia Ani możecie zobaczyć na jej profilu na Instagramie. Sa mi szczególnie bliskie bo jest trochę dzieciowo, trochę wnętrzarsko, ale i pazur od czasu do czasu się ujawnia.

ania-wasiel-instagram

2.  Wnętrzarskie WOW!

Luiza z bloga Home like I like i Paweł z Modern Classic Home przeprowadzili genialną metamorfozę poddasza. Właściwie to Paweł przeprowadził, a Luiza opisała i zrobiła piękne fotki. I oprócz kaloryfera (to możecie zobaczyć jak kliniecie tutaj ==> ) największe wrażenie zrobił na mnie kibelek 🙂

TOALETA

3. T jak Tajlandia

Nasza pierwsza duża podróż z Leonem, więc jak się domyślacie trochę mi zajęło ogarnięcie tematu. I to było bardzo inspirujące, o ile nie denerwujące… Przed wyjazdem mnóstwo pytań: a jak on zniesie samolot? a co on tam będzie jadł? a jak Wy się zamierzacie przemieszczać? Tam przecież jest gorąco! Tam porywają białe dzieci! I wiele, wiele innych, cennych uwag od wszystkich dookoła.

Jedzenie w woreczkach

Jedzenie w woreczkach- po prostu bomba!

Wierzcie mi, miałam obawy, ale dajemy radę! Jak? Grunt to planowanie i elastyczność. Loty mieliśmy przesiadkowe w Dubaju także każdy trwał 5h i 5 h przerwy. Czyli idealnie dla małego dziecka. Hotele, hostele i „guest hous-y” wybieram zawsze z basenem. Leon uwielbia wodę dlatego nie chcę mu odbierać tej przyjemności. Aktywności za dnia planujemy tak, żeby między 12 a 14 być „na kwaterze”, żeby mógł sobie uciąć drzemkę w przyjemnych warunkach. A co do jedzenia. To przez pierwsze dni był uwieszony u cyca: było to jedzenie, picie i bezpieczeństwo, czyli wszystko czego potrzebował. Teraz, jak wrócił mu apetyt i oswoił się z sytuacją, bardzo często wychodzę z knajpy głodna, bo syn mi zjada co lepsze kąski! 🙂 Tutaj jeden z moich tajskich zachwytów. Stara chata rybacka z drewna teakowego w miejscowości Hua Hin. Jeśli chcecie zobaczyć więcej, wskakujcie na naszego Instagrama, tam na bieżąco relacjonuję nasze wojaże!

chata rybacka Hua Hin

chata rybacka Hua Hin

Sylwia

1. Przekrój

15589637_10207800172070915_5396535449570144753_n

Nowy Przekrój w klasycznym ujęciu

Pierwsze wydanie rozeszło się w takim tempie, że przez kilka dni Facebook i Twitter pełne były rozpaczliwych apeli: czy ktoś widział, wie gdzie można dostać, a może choć pożyczy. Potem dwa dodruki, które znowu sprzedały się na pniu. To sytuacja na rynku prasy – nie tylko w Polsce – wręcz nieprawdopodobna. Ale jak najbardziej uzasadniona. Nowy już nie tygodnik, tylko kwartalnik Przekrój zachwyca. Przyznam się: nie spodziewałam się tego, co więcej nie wierzyłam w to, że jego powrót nie tylko będzie miał sens ale, że w ogóle po latach od zaprzestania wydawania w ogóle do tego dojdzie. A, że to właśnie w Przekroju dawno, dawno temu zaczynałam pracę i to tam nauczyłam się dziennikarstwa to tytuł ten zawsze pozostanie dla mnie szczególny.

Jego nowa wersja ma piękny, wysmakowany layout stworzony w oparciu o najlepsze rozwiązania i pomysły starego Przekroju (ach te dłonie-strzałki) zarówno tego wydawanego jeszcze w PRL w Krakowie, jak i już z wolnej Polski oraz warszawskich, nowoczesnych wydań. Bardzo wysoki poziom trzymają też teksty, których część pochodzi z wydań archiwalnych a część to nowe materiały.Są tak napisane, tak wybrane, że nie idzie odgadnąć: które są które. To dowód na to, że dobre dziennikarstwo nie starzeje się ale także, na to że nie musi gonić na mającym krótki termin ważności newsem. No i wreszcie to specyficzne, lekko ironiczne a zarazem przyjazne czytelnikowi, nie wyśmiewające ale z dystansem do świata poczucie humoru. Kto jeszcze nie dorwał: lektura obowiązkowa!

2. Hygge, czyli król jest nagi

Piękne okładki, pusta treść

Piękne okładki, pusta treść

Miały być inspiracje, a to taka antyinspiracja, czy może raczej inspiracja do tego jak z naprawdę niczego zrobić coś i do tego jeszcze na tym zarobić. Za tym najnowszym, najgorętszym i marketingowo najbardziej doinwestowanym trendem… socjologii, psychologii, wnętrzarstwa (?) stoi teoria, że to mieszkańcy Danii są najszczęśliwszym narodem na świecie. A jest tak, bo mają na to swój duński patent. I to poczucie szczęścia autorzy książek, wydawcy, producenci jedzenia, mebli i elementów wyposażenia wnętrz postanowili zmonetyzować. Jedna za drugą wydawane są kolejne książki o teorii „hygge” która oznacza ni mniej ni więcej tylko „przytulność”, w tym taką „przytulność mentalną”: poczucie komfortu, bezpieczeństwa, radości z małych rzeczy. Świeczki, kocyk, kawałka ciasta i szklanka herbaty. I tak o tej „duńskiej sztuce szczęścia”, o której kilkanaście tygodniu temu nikt nie słyszał dziś trąbią wszyscy. Hygge może być herbata, sukienka, fotel, hotel, podróż… do wszystkiego można doczepić taką metkę. A, że każdy przecież chce być, choć przez chwilkę szczęśliwy to metka obiecująca hygge świetnie podkręci sprzedaż.

„Pluję jadem”. „Jak typowy Polak nic tylko innym zazdroszczę”. „Nie potrafię docenić prostych przyjemności”  – posypały się komentarze gdy wyśmiałam na Facebooku zarabianie na tej wydmuszce.
No cóż tak bym się nad tym hygge nie znęcała gdyby książki o niej traktujące nie były aż tak bezczelnym skokiem na kasę. Chcecie pooglądać zdjęcia kubków herbaty, przepuszczonych przez filtry widoczków, wianków z kwiatów i ciast? Odpalcie Instagram. Jest tam tego szczęścia tyle, że na lata świetlne wystarczy. Chcecie poczytać sobie natchnione opowiastki o tym, że dzięki herbacie wypitej wspólnie z przyjaciółmi („tehygge”), albo usmażonym racuchom, albo oglądaniu filmu („filmhygge”) jesteście wstanie być równie szczęśliwi jak jeden z najbogatszych narodów świata? Wolna wola. Na pewno uszczęśliwicie tym i wzbogacicie jeszcze bardziej duńskich autorów.

3. Azja w pięciu smakach

Long story short: wakacje, na własną rękę, Wietnam, Chiny a właściwie Pekin. Do stylistyki rodem z Japonii od lat mam słabość. Ale Chiny a nawet bardziej Wietnam i tamtejsze wzory, ozdoby, tradycyjne sposoby wyposażania wnętrz były dla mnie prawdziwym odkryciem. Żywe, kontrastowe kolory (to wpływ Francuzów) tak na jedwabnych obrazach wieszanych w domach, ao dai (czyli tradycyjnych, kobiecych tunikach) jak i pięknych lampionach, z których słynie jedno z najbardziej urokliwych miejsc w Wietnamie czyli miasteczko Hoian. Naturalny bambus, elegancka laka i oczywiście zasady feng shui. Niezła mieszanka.

Hoiain. fot. Kamila Wierzbicka

Hoiain. fot. Kamila Wierzbicka

To stanowczo nie jest uwielbiany w Polsce zimny, minimalistyczny, skandynawski styl. Dzieje się, jest bogato, czasami nawet trochę zwariowanie. Zupełnie jak tamtejsza kuchnia: ostra, słodka, bardzo różnorodna ale jakimś cudem mimo nagromadzenia mocnych smaków i przeróżnych składników wciąż lekkostrawna.

Dlaczego by więc do naszego chłodnego klimatu, do miejsca gdzie naprawdę przez większość roku brakuje słońca nie wprowadzić takich ożywczych elementów?

Basia

1. Armenia

Sylwia napisała o hygge, więc tej „nibysztuce” hejtu oszczędzę. Ale, żeby nie było tylko zrzędzenia, to uważam, że Duńczykom parę rzeczy się udało. W końcu wydali na świat Andersena i von Triera. Obaj genialni, choć nie wydaje mi się, żeby mieli szczególnie równo pod sufitem 😉 I bynajmniej nie traktuję tego jako zarzut. Zamiast grzać się jednak ciepełku kominka na sofie z Ikei zabierajcie się ze mną na Wschód. Ostrzegam, będzie zimno!

armenia123

Armenia, to taka niby trochę „gorsza”, bo biedniejsza i mniej turystyczna siostra Gruzji, ale za to jakże dziko piękna. Zwłaszcza zimą. W ciągu niespełna tygodniowej wycieczki zobaczyłam naście ormiańskich kościołów (wszystkie wyglądają podobnie, ale jak już Wam się znudzi, to nie odpuszczajcie wdrapywania się na turystyczne szlaki wiodące do sakralnych ośrodków, bo zazwyczaj są one malowniczo położone), posmakowałam genialnej kuchni (Ormianie to jest naród, który nawet kamień by ukisilł i wierzę, że byłby smaczny 😉 ) i popiłam samogonu oraz koniaku. To nie wino, ale koniak jest tu najsłynniejszym towarem eksportowym (dla tych, co obawiają się białych myszek, butelka z Jezuskiem ku pokrzepieniu serc ;-))

armenia

Malownicze góry, gdzie nie uświadczysz wyciągu, za to zawsze trafisz na uprzejmego lokalsa (który pomoże założyć łańcuchy na opony, albo zawiezie na szczyt zdezolowaną ładą), piękne widoki i zero turystów. ZERO! Ale to może kwestia sezonu. Jeśli macie ciepły śpiwór i nie obawiacie się, że wam tyłki odmarzną, bo ogrzewanie nie u wszystkich gospodarzy działa pełną parą, to koniecznie jedźcie tam właśnie zimą. Tylko wcześniej podszlifujcie rosyjski – wprawdzie w mieście z angielskim nie będzie problemu, ale na prowincji o small talkach nie ma co myśleć.

armenia-majsterki

2. Radziecki design „Made in Russia”

– Jestem przedstawicielem ostatniej pokolenia, które może się nazywać „radzieckim”. Miałem 15 lat, gdy imperium upadło i ręczę za to, że dorastaliśmy otoczeni szajsem  – swędzące ubrania w brunatnym kolorze i aseksualna bielizna – pisze Michael Idov, dziennikarz z Litwy, który sam siebie nazywa „sowieckim wyrobem” w książce „Made in Russia”. To zbiór 50 przykładów radzieckiego designu (sic!) okraszonych osobistymi opowieściami samego dziennikarza i zaproszonych przez niego felietonistów. Na jaju, z dystansem, ale też sentymentem, który odnajdzie w sobie zapewne każdy, kto choć trochę pamięta realia słusznie minionego systemu.

russian design
Przeczytamy tu historię Zaporożca, czyli radzieckiego „auta dla ludu”, które ponoć jako pierwszy testował sam Nikita Chruszczow. Pierwszego sekretarza tak zawstydzili Francuzi, bo nie zmieścił się do ich coupe, że konstruktorzy produkowanego na Ukrainie samochodu drżeli ze strachu, żeby nie zaliczyć „powtórki z rozrywki”.  Wśród opisanych przedmiotów mamy zarówno grzałkę jak i automaty miejskie z wodą gazowaną, mobilny wóz z kwasem i inspirowane lotami w kosmos odkurzacze w kształcie rakiety albo Saturna, aparat LOMO oraz bańki, stawiane na plecach. Dla zdrowotności, oczywiście 😉 Kto pamięta sine bąble po takiej kuracji w dzieciństwie? Dziś pewnie groziłby za to kurator. Większość ilustracji jest co prawda czarno-biała, ale barwne opowieści Idova i jego felietonistów wynagradzają to z nawiązką.

Zrzut ekranu 2017-02-03 o 09.31.56

Mnie szczególnie przypadła jedna, o szkolnym uniformie. – Składał się z ciemnobrązowej sukienki z białym kołnierzykiem oraz mankietów i białego fartuszka. Zmyślność tego projektu polegała na tym, że nadawał figurze kształt klepsydry, bez względu na to jak bardzo bezkształtna była ona w rzeczywistości. Oczywiście pod warunkiem, że mundurek był w odpowiednim rozmiarze. Ja nigdy jednak nie miałam tego szczęścia – pisze Lara Vapnyar, rosyjska pisarka, która wyemigrowała do USA i wspomina, jak matka zawsze kupowała jej mundurki na wyrost. Pisze też o wełnianych spodniach, które obowiązkowo kazano jej nosić, żeby przypadkiem nie stracić płodności. Ach te przesądy! Pamiętam, że sama też miałam przez rok w podstawówce fartuszek i szczerze tego nylonowego badziewia nienawidziłam.
Książka wydana została w Nowym Jorku w 2011 roku.

3. Coś, co tygryski lubią najbardziej

Inspiracje #TrzypoTrzy miały być o tym, co nas podjarało. A numerem jeden w moim styczniowym rankingu są … trampoliny. Serio! W Warszawie poskakać można m.in. na Gocławiu. Co ja mówię, poskakać, ba, polatać nawet. Powrót do dzieciństwa macie gwarantowany, a po godzinie prawdziwy zawrót głowy. Przekonacie się, gdy w końcu postawicie stopę na twardym gruncie, błędnik wam oszaleje. Dla odważnych są akrobacje i trener który nauczy robić piruety w powietrzy, ci bardziej zachowawczy będą mogli poskakać przez mega-kozła. I będzie sto razy lepiej niż na W-F! 🙂

ARVE Error: Mode: lazyload not available (ARVE Pro not active?), switching to normal mode




 

0 Udostępnij