#TrzypoTrzy: Co nas kręci, co nas podnieca w blogosferze

W styczniu obiecywałyśmy sobie regularne wpisy, więcej projektów, oszczędzanie na taksówkach i niepotrzebnych ciuchach, ćwiczenia co najmniej 3 razy w tygodniu i żadnych słodyczy przynajmniej po 18.
Przyszedł kwiecień i plan oszczędnościowy wciąż nie wdrożony, słodycze nadal kochamy ale przynajmniej co do bloga staramy się, jako tako, obiecanego terminarza trzymać.
„Jako tako” jest tu kluczowym wyrażeniem.
Kiedy jednak u nas nowych wpisów nie przybywa, to zdarza się tak, bo podróżujemy, albo czytamy w tym czasie kolegów i koleżanki blogerów. I musimy się przyznać wcale nie koniecznie są to blogi o Zrób to Sam i wnętrzarskie. Do tych, a i owszem zaglądamy, ale i w inne meandry blogosfery równe chętnie wpadamy. Może nie zawsze jej autorzy o nas wiedzą, bo nie należymy do typów komentujących, wyrażających zachwyty i wpadających w wirtualne dyskusje. Ale mamy swoje ulubione adresy i to tak pełne dobra, że musimy je Wam pokazać!

Sylwia 

Brzydki, zły i inteligentny hejter czyli PigOut 

Jak ja lubię hejtować, hejterów i ogólnie nastawienie „na nie”. Nic mnie tak nie cieszy jak znęcanie się nad innymi. Ale tylko takie z biglem, zabawne i inteligentne by pocisk niósł za sobą coś głębszego, oczywiście obok przyjemnego dreszczyku pośmiania się z innych.
nowka
Te wszystkie gadki o tym, że Polacy to tylko żółć i złość nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. I bardzo dobrze! Jak dla mnie z naszej żółci moglibyśmy towar ekspertowy zrobić, takie „Polskie hygge” czyli przepis na to jak być szczęśliwym dogryzając innym.
I taki właśnie jest PigOut teoretycznie zwykły blog lifestylowy. Coś o podróżach, coś o książkach, coś o jedzeniu. Tyle, że Pan Autor zamiast się wiecznie zachwycać, ironizuje, dogryza i ogólnie trzyma zdrowy dystans. Nie, że zupełnie nie potrafi być miły.
Bo czasem jest, ale to hejterske wpisy (czasem nawet lepsze na fanpagu niż samym blogu) są tu prawdziwymi smaczkami, takimi, które pozwalają zachować dystans i zdrową ironię.
Sami zresztą zobaczcie: „To może jakiś konkurs? Co Misiewicz ma na Macierewicza, że ten go z takim uporem maniaka rozstawia po radach nadzorczych różnych spółek? Misiek to taki antyTitanic, cały PiS spuszcza wodę, a ten ciągle wypływa. Przypadek? Moje typy to:
a) widział jak Antek daje na WOŚP
b) ma zdjęcie Antka z flagą Unii Europejskiej
c) nagrał jak Antek mówi po pijaku, że rzyga już Smoleńskiem
d) zły dotyk
Konkurs dodatkowy – wytypuj pracę w sam raz dla Miśka (bo znowu „biedak” trafił bezrobocie). Ja stawiam na pieczenie precli. Wykształcenie od biedy przejdzie, no i Maciek z Klanu bardzo sobie chwali”.
Czytajcie, śmiejcie się i niech hejt będzie z Wami!

Mądra, zabawna i nie przejmująca się znakami przystankowymi, czyli Zwierz Popkulturalny

Zawsze gdy nie mam z kim przegadać (a wiadomo, że trzeba) kolejnego właśnie odkrytego serialu, lub jakiegoś szczególnie frapującego odcinka wpadam do Zwierza Popkulturalnego. Wiem, że tam albo wirtualnie przybiję sobie z autorką bloga, czyli Katarzyną Czajką piątkę, albo pokłócę się o ocenę popkulturowego dziełka.

zwierz popkulturalny
I tak właśnie obecnie zupełnie nie zgadzam się z jej recenzją netflixowego serialu „13 reasons why…” (swoją drogą też go polecam, bo niby taki dla nastolatków ale ma bardzo ciekawą konstrukcję, muzykę i kilka obserwacji nie tylko o świecie dzieciaków).
Ale choć się nie zgadzam, to jak zawsze bardzo ciekawie jest przeczytać jej recenzję, która na popkulturę patrzy z ogromnym uczuciem ale też sporym dystansem, bez łatwych zachwytów.
U Zwierza zawsze jest inspirująco, ciekawie i bez znaków przystankowych: chcecie wiedzieć dlaczego, to musicie do niego zajrzeć i sami doczytać.
Zwierz ogląda chyba wszystkie możliwe seriale i filmy, czyta, słucha, gra w planszówki i ma naprawdę fajne przemyślenia o pop-świecie wokół nas. Nie tylko kulturalnym ale także społecznym. Ciekawie i rozsądnie mówi i pisze o feminizmie, pokazuje z ironią to jak wykorzystywany jest do celów marketingowych i jak wygląda wizerunek współczesnej kobiety.

Nie trzeba być stolarzem by zostać mistrzem drewna, czyli Papa Timber

Mimo iż prowadzę bloga o DIY to muszę się przyznać: do kolegów blogerów z tej dziedziny zaglądam sporadycznie. Z jednym wyjątkiem! W fotkach, pomysłach i ogólnie podejściu do życia Papa Timbera, czyli Michała Patory zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Jak, że mogło by być inaczej? Fotograf, co rzucił życie w wielkim mieście i wyprowadził się na wieś, pasać kozy, wychowywać dzieciaki w przyjaznym otoczeniu, robić wciąż super fory i pracować w drewnie. I co najważniejsze: to nie jakiś hipsterki, zblazowany nudziarz tylko facet, który robi naprawdę świetne rzeczy. Nie tylko w drewnie ale także fotograficznie! Sami zobaczcie jaką fotę rok temu przygotował na jeden z naszych konkursów!

Michał Misiek Patora

Jedyny problem jaki mam z blogiem Papy: pisze za rzadko!!!!
Ale to się może zmienić. Bo w życiu Michała szykują się wielkie zmiany. Z żoną i dzieciakami (ale chyba bez kóz i kur) opuszcza właśnie Polskę i wyjeżdża do Kanady.
Przez chwilę nas zresztą postraszył, gdy na Allegro wrzucił ofertę odsprzedaży swojego bloga. Na szczęście było to 1 kwietnia.
Żal ogromny, że tacy fajni ludzie emigrują. Ale już nie mogę się doczekać jego kanadyjskiej odsłony bloga.

Alicja

Blogi marketingowe, czyli zrób z pracy pasję

Ja z kolei lubię zagłębiać się w tajniki marketingowych strategii, planów, kampanii. Ma to związek też z pracą zawodową. Wiadomo jak nie idziesz do przodu to się cofasz, więc dobrze jest być na bieżąco. Na blog Uli trafiłam dzięki jej grupie na facebooku. Dla wszystkich, którzy chcą poznać podstawy online marketingu to bardzo przydatne miejsce. Mało tego Ula to prawdziwy guru wszystkich początkujących blogerów. Prowadzi za rękę każdego kto chce pisać lepsze posty, zdobywać więcej fanów czy budzić większe emocje w sieci. A to wszystko bez kontrowersji, przemocy, seksu i działa!

urszula marketing

I najważniejsze, grupa którą prowadzi Ula to jedna z niewielu grup gdzie ludzie sobie pomagają, nie obrzucają obelgami bez powodu i dzięki której poznałam kilka świetnych blogów!

Dla bardziej zaawansowanych polecam blog Pawła Tkaczyka tam znajdziecie fajne casy i sporo przydatnej wiedzy dotyczącej między innymi grywalizacji i storytellingu.

Blogi parentingowe, jak być dobrą mamą

Odkąd zostałam mamą częściej wpadam do koleżanek blogerek, które piszą o dzieciach. Lubię blogi, które coś wnoszą, nie są tylko zabieraczem czasu. Jednym z takich miejsc jest blog Magdy wymagające.pl . Dzieli się ona swoją profesjonalną wiedzą na tematy, które dotykają większość rodziców. Nie jest to tylko takie pierdu pierdu pt. jakie moje dziecko jest wspaniałe, czy reklamówka kolejnych niezbędnych gadżetów dla dziecka. Możecie tam znaleźć  przydatne informacje dotyczące np. odstawienia dziecka od piersi, wszystko co chcecie wiedzieć o laktacji, jaki jest prawidłowy rozkład snu niemowlaka i tak dalej. To od Magdy dowiedziałam się, że najprawdopodobniej miałam problem z hiperlaktacją, a nie tak jak mi pediatra z uporem maniaka wmawiała że mam „rozdarte dziecko„. Szkoda, że nie trafiłam na jej blog wcześniej, oszczędziłoby mi to trochę nerwów, łez i nieprzespanych nocy z małym ssakiem przy cycku.

wymagajace

Jeśli sami czujecie się niepewnie w jakiejś sytuacji zajrzyjcie do niej może akurat zna odpowiedź na Wasze pytania.

Naukowe fakty w przystępnej formie

O tym blogu powiedziała mi Sylwia i od tamtej pory nie mogę się oderwać. Czego jeszcze nie wiecie o jajkach, dlaczego optymiści się spóźniają, jakie rośliny pomogą Ci oczyścić powietrze no i kto był naszym najstarszym przodkiem?
cn logo big
Ola i Piotr Stanisławscy powinni pisać podręczniki szkolne, może wtedy bardziej bym uważała na lekcjach chemii, fizyki czy biologii! Z zawodu dziennikarze naukowi, którzy w sposób jasny, przystępny przedstawiali czytelnikom największych magazynów i dzienników tajniki różnych dziedzin nauki. Poza tym to nasi Polscy „pogromcy mitów” , bo często obalają powszechnie panujące twierdzenia.

Basia

Yyyyyy, to miało być o blogach?

 

Z ekipą "Dream House" w Knoxville

Z ekipą „Dream House” w Knoxville

No tak, dziewczyny poczyniły ustalenia, a ja jak zwykle zorientowałam się w ostatniej chwili, że piszę nie na temat. Ale czuję się usprawiedliwiona, bo dopadł mnie krwiożerczy jet lag. Tak więc nie będzie o blogach, tylko o książkach, malowaniu i o telewizji.
DIY robi karierę na całym świecie, ale to, co dzieje się w tym temacie za Oceanem, wprawiło mnie w osłupienie. Amerykanie dostali hopla na punkcie swoich ogrodów i domów, do tego stopnia, że mają na ten temat cały kanał. I nie mówię tu o HGTV, który od stycznia ma swój polski odpowiednik, ale o należącej do tego samego właściciela stacji DIY Network. „Zrób to sam” leci tam przez całą dobę! I gromadzi coraz więcej widzów. Można? Piszę o tym właśnie teraz, bo w kwietniu miałam okazję odwiedzić siedzibę Scripps Networks Interactive w Knoxville w stanie Tennessee i obejrzeć coś w rodzaju pokazu ramówkowego oferty kanałów z całego portfolio firmy (Food Channel, Travel Channel, Cooking Channel, Great American Country, HGTV) dla branży reklamowej w Chicago. Żebyście widzieli, jak dziewczęta z firm brokerskich i agencji piszczały na widok prowadzących „Property Brothers”. Przystojni bracia-majsterkowicze mają w USA status prawdziwych gwiazd. Ich program, podobnie jak wiele pozycji emitowanych w pozostałych stacjach Scrippsów można oglądać także w Polsce. Ale chyba nie dorobili się jeszcze nad Wisłą fanek (poza Majsterkami rzecz jasna). Food czy Travel Channel od dawna są dostępne w ofercie naszych płatnych telewizji, programy SNI pokazuje też TVN, kupiony w 2015 roku właśnie przez Amerykanów. Co ciekawe to ekipa z Polski będzie kręcić nadawany na całym świecie program „House hunters” – wkrótce możemy się spodziewać odcinków realizowanych nad Wisłą. Polskie wątki zagoszczą też w kilku innych pozycjach, bo amerykański właściciel TVN zamierza coraz więcej wydawać na produkcje w naszym kraju. I super, bo to okazja nie tylko do promocji DIY, ale i Polski. Osobiście czekam na rodzimą wersję loterii, w której można wygrać dom. Amerykańskie wydanie „Dream Home” wyklucza udział obcokrajowców. W Knoxville widzieliśmy dom, który właśnie czeka na nowego właściciela. Dom jest co prawda nadal w remoncie, ale wierzcie na słowo, jest czego zazdrościć tegorocznemu zwycięzcy. Zdjęć nie mogę Wam pokazać, ale załapałam się za to na fotę z ekipą remontową 😉

Inny wymiar graffiti

Na to dzieło trafiłam podczas spaceru. Zbłądziłam w bramę przy ul. Jana Pawła II 44 w Warszawie i oniemiałam, bo jej ściany zrobił niezwykły mural. Wchodzisz i widzisz gości dosiadających ptaki. Serio! Facet leci sobie na sowie (sic!), babka jakby na gołębiu, a ktoś inny na ognistym orle. Pełen odjazd. Projekt jest tak odmienny od obrazów, jakie serwuje nam na co dzień miasto, że na długo zapada w pamięć. Jak już się otrząsnęłam i przestałam rozdziawiać dziób z zachwytu, to natychmiast zaczęłam sprawdzać, o co w tym wszystkim chodzi – kto za tym surrealistycznym konceptem stoi. Okazało się – i tu kolejne zaskoczenie – że kasę na mural dała wspólnota mieszkaniowa. A baśniową scenerię malował nie jeden, a dwóch artystów. Niejaki Lis Kula i Niebieski Robi Kreski. Obaj są już dobrze znani, zwłaszcza w środowisku hip-hopowców. Prace Lisa Kuli, czyli lustratora Alka Morawskiego, znajdziecie TUTAJ >>>> Moim zdaniem, gdyby Hieronim Bosch obejrzał „Gwiezdne Wojny” i parę kultowych kreskówek z lat 90., a pędzel zamienił na sprej, to pewnie takie obrazy by tworzył. Pełne psychodeli prace Igora Rudzińskiego dostępne są zaś TUTAJ >>> Temu z kolei bliżej chyba do Pabla Picasso, ale na silniejszych dragach 😉 Mural na Muranowie miał oddać cześć sławnym mieszkańcom tej dzielnicy – goście na ptakach, to m.in. Bohdan Lachert, architekt powojennego Muranowa, Emanuel Ringelblum twórca archiwum warszawskiego getta, Cyprian Kamil Norwid, czy Bolesław Prus. Jeśli zbłądzicie w te okolice, koniecznie wpadnijcie, żeby zobaczyć to cacko.

Kochać czy nie kochać, oto jest pytanie

Okazuje się, ze dizajn z miłością ma wiele wspólnego. Tak przynajmniej przekonują autorzy dwóch książek z dizajnem (i designem w tytule), wydanych na przestrzeni ostatnich dwóch lat. O „Zacznij kochać dizajn” pisałam już TUTAJ >>>>. Teraz czas na książkę, wydaną rok wcześniej, czyli „Jak przestałem kochać design” Marcina Wichy – grafika, projektanta okładek i plakatów oraz pisarza. Co ciekawe z Marcinem pracowałam jeszcze w „Dzienniku Polska Europa Świat”, gdzie jako nieopierzona dziennikarka pisałam swoje pierwsze poważne teksty. Ale widać tak byłam przejęta rolą, że nie miałam czasu lepiej poznać jednego z bardziej utalentowanych piewców i krytyków dizajnu w jednym.
Książka jest rodzajem niezwykle smakowitego osobistego dziennika z filozoficznym nadzieniem. Bardziej gorzkim niż słodkim, bo Wicha w serii krótkich opowiastek z humorem, a też nierzadko z dużą dawką ironii, pisze o polskim wzornictwie – jego bolączkach, absurdach i o zgubnej karierze. Dizajn sprowadzono bowiem do roli słowa-wydmuszki, odmienianego przez wszystkie przypadki w „stylowych” magazynach. Bycie dizajnerem jest dziś „hot”, podobnie jak designerskie meble. A przecież nie o to w tym chodzi. Wicha pisze o przedmiotach-koszmarkach PRL-owskich oraz dzisiejszych realiów oraz o ludziach, którzy kształtowali jego poczucie estetyki. Najważniejszym był ojciec-architekt, Piotr Wicha, który zabraniał przynosić do domu brzydkich rzeczy. Do nich należały pufy, kapcie i meblościanki. Sąsiedztwo „wizualnych amiszów”, jak żartuje autor, doprowadzało do szału mieszkańców z klatki stukotem drewniaków.
Gust mojego ojca przez długie lata określał nasze życie. Jego werdykty były gwałtowne i ostateczne. Żyliśmy na estetycznym polu minowym – pisze Wicha. Smakowitych obrazów jest tu więcej. Całość napisana świetnym, nierzadko poetyckim językiem.

No dobra, wystarczy tych inspiracji, czas wziąć się porządnie za majsterkowanie. Właśnie mineła Wielkanoc, pochłonełysmy tony sernika więc pora na odchudzanie. A jak już Wam kiedyś pisałyśmy, nie ma nic lepszego na spalanie kalorii niż majsterkowanie. Szczegóły naszego fitnessu z narzędziami znajdziecie TUTAJ >>>>

Wasze M.

 

 

 

 

0 Udostępnij